58... 57...56 kroków zostało by
dotrzeć do domu. Każdy kolejny przyprawiał go o coraz większy
ból głowy i coraz bardziej bolące mięśnie. Nóg, bo przecież
tak długą drogę przeszedł, przynajmniej mentalnie, w swojej
głowie przebył dziś całe dotychczasowe życie. I rąk,
szczególnie tej jednej, która dźwigała pracowniczą aktówkę,
teraz pozbawioną dokumentów, które zwykł przynosić do domu by
dokończyć pracę, pełną natomiast przenośnej śmierci. W torbie
bowiem spoczywała nowiutka, błyszcząca broń. Nie znał się na
pistoletach, toteż nie mógł określić, czy jej jakość jest
dobra, czy tylko przeciętna, ale na jego potrzeby stanowczo
wystarczy. Przecież i tak ma zamiar użyć jej tylko raz. Jedna
szybka zemsta i lśniący przedmiot zostanie zakopany kilkanaście
metrów pod ziemią, tak by móc czuć się bezpiecznym i pewnym, ze
nie zostanie odnaleziona. Jedno pociągnięcie spustu. Ludzie robią
to codziennie. Zabijają, polują. Na wojnie nagradza się to
orderami. On nie oczekiwał nagrody. Liczył jedynie na to, że ten
paskudny uśmiech szefa wywietrzeje mu z głowy. Chciał zemsty i
tylko to się liczyło, ta możliwość spojrzenia w oczy mężczyzny,
któremu wydaje się, że złapał Pana Boga za nogi i przyłożenia
mu zimnej lufy do głowy. Marzył o tym by zobaczyć, jak ten pewny
siebie skurwiel, który wyrzuca ludzi na bruk bo „nie są
przydatni firmie”, zrozumie, że jego życie spoczywa w rękach
mężczyzny, którego pozbył się jak niepotrzebnego śmiecia.
Oczami wyobraźni widział, jak na jego twarzy pojawia się
zrozumienie, że nic mu już nie pomoże. Pieniądze, posada,
tysiące ludzi pod nim, nic nie będzie miało znaczenia. Chce by
zrozumiał, że ten człowiek stojący przed nim jest gotowy na
wszystko. Tak, w momencie gdy to zrozumie, on pociągnie za spust i
będzie patrzył jak jego mózg układa się w finezyjne wzory na
ogromnych szybach biurowca. Z zadowoleniem oblizał spierzchnięte
wargi. Już on mu pokaże, kto tu jest nieprzydatny.
Nim ostatecznie dociera do domu, ból
głowy staje się nie do zniesienia, a ciałem wstrząsają dreszcze.
I ta wciąż rosnąca irytacja. Przetacza się przez próg, byleby
już być na miejscu, byleby odpocząć.
-Oh, już pan wrócił – nastoletnia
buźka w koronie blond loków wyłania się z kuchni i mruga
zaskoczona soczyście zielonymi oczami – wyjątkowo szybko.
„Zamknij się durna suko”
-Zajmie się pan dziećmi? Mogę iść
do domu?
„Idź, bo rozwalę ci ten pusty łeb”.
Wyciąga rękę by złapać ją za cienką szyję i roztrzaskać
czaszkę o ścianę. Pod palcami czuje kruchość jej kości i
ulotność życia, z ust nie zdążył zejść ten uprzejmy uśmiech,
który teraz obficie zalała krewa. Zielone oczy straciły blask
życia i są dziwnie matowe i puste. Jasne włosy zabarwiła krew,
złoto zostało pokryte purpurą, prawdziwie królewskie odcienie.
Ręce zwisają wzdłuż ciała, wciąż lekko się kołysząc. Wtem
wizja mija, a on stoi tylko wyciągając ramię w jej kierunku.
Zdobywa się na krótkie skinienie i dziewczyna wychodzi powiewając
jeszcze swoją zbyt krótką spódniczką. Mała kurwa.
Opada zmęczony na kanapę. Czuje się
niewyobrażalnie wyczerpany, jakby sama myśl o zabójstwie wysysała
z niego wszystkie siły. Przymyka powieki i czuje tą rozrastającą
się migrenę.
Nim orientuje się, że przysnął,
budzą go małe ręce natrętnie potrząsające jego ramię.
Pierwszym co widzi są dwie identycznie wyglądające twarzyczki.
Nieustannie przypominające mu o porażce. Małe, piegowate buźki,
tak niepodobne do jego własnej, a tak łudząco przypominające
najlepszego przyjaciela żony. Krew zaczyna mu wrzeć, gdy wysokie,
piskliwe głosy zaczynają się przekrzykiwać jedno przez drugie.
Znów wzrok robi się mglisty, majaczy, widzi jak jego własne ręce
zaciskają się na szyi jednego z bliźniaków, doskonale wyobraża
sobie jego kręgi pod palcami, w końcu głowa opada mu w bok,
śmieszne. Drugi uczepił się jego ramienia i zawodzi żałośnie,
odtrąca go jednym machnięciem ręki. Chłopak wciąż skowycze.
Głowa tępo pulsuje. Bierze wazon stojący nieopodal. Może to
zrobić. To tylko majaczenie, to przez ten ból głowy, chociaż raz
zrobi to na co ma ochotę, wyładuje ten gniew, później już
wszystko będzie w porządku, znów będzie udawał idealnego
tatusia, ale teraz podda się temu wyobrażeniu. Myśli to nie
grzech. Wazon opada, zostawiając w dziecięcej główce głębokie
wgłębienie i morze krwi na dywanie. Ciało upada głucho, bez
życia. Poszło łatwo. Zbyt łatwo by zaspokoić gniew wciąż
krążący po organizmie. Zmusza się do powrotu do rzeczywistości.
Ma wrażenie jakby przebijał się przez taflę wody. Wybudza się i
stoi pośrodku salonu skąpanego we krwi własnych dzieci. Nie, nie
jego. To tej szmaty i jej kochasia. Tak to wszystko zmienia. Widząc
dwa truchła oddech mu się uspokaja, a ból głowy znika bez wieści.
Podjął decyzję. Nie ma co czekać.
Szef powinien być jeszcze w biurze. Należy załatwić sprawę już
dziś. Chwyta aktówkę i wybiega z domu, nie bacząc na ubrania
pokryte szkarłatem. I nie zważając na niezamknięte drzwi. Ta
dziwka zawsze krzyczała żeby zamykać drzwi, bo dzieci wyjdą z
domu. „Już nie wyjdą” szepcze pod nosem „nikt już nigdy nie
wyjdzie z tego domu”.
Za chuj nie jestem kreatywna, ale loffciam to opko. Jest takie klimatyczne i schizowane, że az piękne.
OdpowiedzUsuńZwłaszcza końcówka mi się podobała. Cholernie klimatyczna <3