Sanji miał w zwyczaju zjawiać się w jego życiu
niespodziewanie i równie niespodziewanie znikać. Zawsze powód był ten sam –
Law. Jego ciężka pięść zbyt często lądowała na kucharzu, który później szukał
schronienia w progach swojego najlepszego przyjaciela. Zoro walczył za każdym
razem. Krzyczał, prosił, zatrzymywał siłą, nic nie pomagało. Blondyn prędzej
czy później wracał do swojego kochanka, tylko po to by któregoś dnia pojawić się
znów w środku nocy, z nowymi siniakami i łzami upokorzenia.
Roronoa patrzył teraz na jego śpiącą, spokojną twarz i
pragnął by ten stan rzeczy mógł utrzymać się trochę dłużej. By blondyn nie
musiał się bać, że znów stanie się ujściem chorych urojeń swojego partnera.
Zastanawiał się czasem, czy Sanji pamięta spokojne czasy. Te, gdy razem
potrafili przesiadywać do późnych, nocnych godzin, grać w durne gry, pić piwo i
robić zawody kto więcej butelek wytrzyma. Wtedy wszystko wydawało się proste,
nie musieli mówić wielu zbędnych rzeczy, a między nimi nie istniały bariery,
które bolały ich obu. Po prostu byli. Z dnia na dzień, razem, z durnym
uśmiechem na ustach, szczeniacką wiarą w świat i naiwnością, która pchała ich
do nowych wyzwań. Zoro cenił sobie tamte chwile i teraz, gdy zmarszczka na jego
czole się pogłębiła, sińce pod powiekami permanentnie wryły się w wizerunek, on
wspominał i pozwalał sobie na patrzenie na swojego najlepszego przyjaciela
przez pryzmat tych wspólnie spędzonych dni.
Powieki Sanjiego drgnęły, bo po chwili uwolnić z sennego
upojenia parę lazurowych oczu. Usta rozwarły się w szerokim uśmiechu na widok
Zoro.
-Dzień dobry, czyżbyś czuwał przy mnie? - zażartował,
przyjmując z wdzięcznością kubek z gorącą kawą.
-Za każdym razem – westchnął Zoro, marszcząc brwi. Nie
podobało mu się to, ze mężczyzna tak lekką ręką przyjmuje rzeczywistość, jakby
już pogodzony z tą rutyną. Wyciągnął dłoń i poczochrał blond włosy, wywołując
jeszcze większe zamieszanie na głowie kucharza.
-Zoro – odchrząknął by pozbyć się porannej chrypki i ukryć
zażenowanie – czy nie przeszkadza ci to, ze przychodzę?
-Skoro już pytasz... to owszem, przeszkadza – zignorował ból,
który zdominował błękit -wolałbym żebyś stąd nie wychodził. Nie lubię jak
znikasz. Zwłaszcza, że zawsze wracasz w takim stanie – ujął jedną z jego
szczupłych dłoni, które oplatały kubek. Była owinięta bandażem. Zoro klął i
dusił w sobie żądze mordu, gdy wczorajszego wieczoru zawiązywał opatrunek,
wiedział jak jego przyjaciel dba o skarb, jakim były dla niego dłonie, a Law
miał to w dupie. Prawdopodobnie specjalnie zranił jedną z nich, by okazać swoją
dominację.
-On po prostu...
-Nie zaczynaj – przerwał mu Zoro gniewnie – nie chce słuchać,
jak go tłumaczysz. W przeciwieństwie do ciebie, ja umiem patrzeć. On cię nie
kocha. Ja pierdolę Sanji, ogarnij się, mu są obce wyższe uczucia!
Pożałował zaraz swoich słów, gdy zobaczył bezbronnie
pochyloną głowę nad kubkiem z kawą i nieporadnie tuszowane pociąganie nosem. Po
raz kolejny zadał sobie pytanie, co się z nim stało. Niegdyś waleczny,
przekorny, irytujący... teraz był po prostu bez życia. Gotowy przyjąć każdy
cios, z pokornie pochyloną głową i przepraszającym uśmiechem.
Wyjął mu kubek z dłoni i odstawił go na nocną szafkę.
Otaczając ramionami jego szczupłe ciało czuł jak drży. Nienawidził się,
nienawidził Sanjiego, ale ponad wszystko nienawidził Lawa. Za łzy, które teraz
spływały po jego ramieniu, za blondyna, który już nie powstrzymywał szlochu i
zaciskał dłonie na jego koszulce, za jego trzęsące się ramiona i rozrywający
płacz wypełniający pomieszczenie. Przejechał uspokajająco dłonią po plecach
mężczyzny. Przy nim nie mógł być oschły, tak bardzo jak Law go krzywdził, tak
bardzo on musiał być oparciem.
-Wyrzuć to z siebie – szepnął, całując go w czubek głowy. Nie
nadawał się do tego. W takich chwilach, nie wiedział co zrobić. Musiał przyznać
sam przed sobą, ze jest kompletnie bezradny, nie mógł nic poradzić na płynące
strumieniami łzy, nie mógł odebrać mu jego żalu, ból potrafił tylko zamaskować
opatrunkami, a ten duchowy, znacznie gorszy, zagłuszyć kiepskimi żartami, mógł
dać mu tylko namiastkę schronienia i swoje ramiona, które nie były tymi,
których pragnął. Cokolwiek by nie zrobił było jedynie pyłem na wietrze, ledwo
dostrzegalnym i szybko niknącym w agresji, jaka wypełniała jego codzienność.
Dźwięk dzwonka sprawił, że Sanji zadrżał, ale przestał
płakać. Zoro zamknął go w objęciach, gdy tylko próbował się z nich uwolnić.
-Zignoruj go- powiedział ostrzegawczo – jeśli sam do niego
nie pójdziesz, obiecuję, że cię ochronię. Nie tknie cię już więcej, tylko...
tylko pozwól się uratować.
-On przyszedł po mnie – blade widmo uśmiechu zagościło na
ustach blondyna – muszę iść. Na pewno teraz żałuje.
-Sanji, proszę nie bądź naiwny – ale mężczyzna już go nie
słuchał i wciągał na siebie przepoconą bluzę i nie odwracając się ruszył w
kierunku drzwi.
Zoro mógł jedynie patrzeć na jego oddalające się plecy,
wściekły, ze jego uczucia nie docierają do przyjaciela.
*
To, że znów się pojawi było kwestią czasu. Akurat kończył
kolejną szklaneczkę whisky i zamierzał położyć się spać, gdy donośne pukanie
rozległo się w mieszkaniu. Nie musiał sprawdzać. Doskonale wiedział.
Otworzył drzwi, w ostatniej chwili wyciągając ręce, gdy
blondyn po prostu zwalił się na niego, nie mogąc dłużej ustać o własnych
siłach. Starając się być najdelikatniejszym jak potrafił podniósł go i
zmierzając do sypialni liczył nowe siniaki na jego twarzy. Był nieprzytomny.
Zoro nie miał pojęcia czy zemdlał z bólu, czy z wycieńczenia, ale ogarnęło go
ogromne zmęczenie. Po raz kolejny złożył sobie obietnicę, że nie pozwoli mu
wrócić do Lawa, świadom, że ta decyzja nie należy do niego. Ułożył bezwładne
ciało przyjaciela na łóżku i wyciągną spod łóżka apteczkę, która znalazła tam
swoje miejsce od czasu regularnych wizyt blondyna. Rozpiął mu koszulę, starając
się uspokoić drżące dłonie, które domagały się intensywnego kontaktu z twarzą
kochanka chłopaka. Przejechał po jego nogach przez cienki materiał starając się
wyczuć jakieś złamania. Była granica, której nigdy nie przekraczał, jeśli nie
musiał, a dziś jego nogi wydawały się być nienaruszone.
Metodycznie opatrywał każdą ranę, pochłonięty własnymi
krwiożerczymi myślami. Jedynym powodem, dla którego Law jeszcze chodzi po tej
ziemi był Sanji, wiedział, ze blondyn nie wybaczyłby mu skrzywdzenia ukochanej
osoby. Tak, jak Zoro pamiętał każdy siniak, zadrapanie, czy złamanie jakie miał
blondyn i za każde z nich nienawidził Lawa z nową mocą.
-Zoro – cichy, zachrypnięty szept dotarł do uszu mężczyzny.
Podniósł wzrok znad długiego rozcięcia na klatce piersiowej – ja.... - broda mu
drżała i łapał spazmatycznie powietrze.
-Zostaw to na jutro – uśmiechnął się uspokajająco i pogładził
jego posiniaczony policzek – teraz odpocznij. Dobrze?
Nieznacznie skinął głową i przymknął powieki, pozwalając by
Roronoa zajął się jego twarzą.
Obudził się obok Sanjiego i przez moment nie mógł skojarzyć
faktów. Zwykle nie pozwalał sobie na to by spać koło mężczyzny, by nie zrobić
mu krzywdy przez sen. Dopiero później przed jego oczami zaczął kształtować się
obraz przyjaciela rzucającego się przez sen, który uspokoił się dopiero w jego
ramionach. Przetarł spuchnięte oczy. Zawsze po takich nocach czuł się okropnie,
jego nerwy były w rozsypce, a ciało protestowało przeciwko kolejnemu kubkowi
kawy, jako zamiennikowi snu. Spojrzał na blondyna. W świetle dnia, jego stan
wyglądał jeszcze gorzej, nawet jeśli Zoro zajął się poważniejszymi ranami, to
ciało wciąż pokryte było siniakami, które przez noc przybrały paskudne kolory
zieleni i żółci. Mężczyzna jęknął cicho i rozwarł powieki. Ich spojrzenia się
spotkały.
-Cześć – mruknął Zoro, opierając głowę na nadgarstku i
przyglądając mu się uważnie.
Sanji mruknął coś w odpowiedzi, uciekając wzrokiem. Bił się z
myślami, najwyraźniej dokładnie analizując każde zdanie, które miał zamiar
wypowiedzieć.
Zoro czekał cierpliwie. Chociaż napięcie gęstniało, a Sanji
uparcie milczał, by w końcu zebrać się w sobie i wciąż wzrokiem błądząc po
pomieszczeniu wydusić z siebie cicho:
-Ja już nigdy... - przełkną ślinę, zaciskając drżące dłonie
na kołdrze -nigdy więcej się nie spotkam... z tobą.
-Dlaczego? - tylko to jedno pytanie było w stanie przejść
Zoro przez gardło. Poczuł jak krew uderza mu do głowy. Jeśli tylko Law go
szantażuje...
-To nie tak jak myślisz – zapewnił blondyn, lękliwie spoglądając
na niego – to moja decyzja. Myślę, że tak będzie lepiej... ja...
-Dla kogo? - warknął, nie kontrolując emocji. Nie potrafił
poskładać strzępków myśli. Właśnie zostaje mu odebrana jedyna szansa na ochronę
przyjaciela, który ma zamiar rozmyć się w eterze. Zniknąć z dnia na dzień,
dając w zamian tylko przepraszające spojrzenie.
-Dla mnie – słowa zostały wypowiedziane z taką mocą, że Zoro
usiadł na skraju łóżka, odwracając się do mężczyzny plecami. Zabolało. Ale nie
zamierzał tego pokazywać, jeśli ich rozłąka rzeczywiście miała przynieść
Sanjiemu wytchnienie. - i dla ciebie też -dodał już znacznie ciszej.
-Pozwól, ze o tym sam zadecyduje – zirytował się Roronoa –
jeśli chcesz odejść, jeśli ma ci to pomóc w jakimś stopniu... to odejdź, ale
nie wmawiaj mi rzeczy, których bym nigdy nie powiedział.
-Nie rozumiesz... -szepnął wpatrując się w jego szerokie
plecy. Te ramiona wielokrotnie go chroniły, dłonie pocieszały, usta szeptały
rozmaite przekleństwa na Lawa. Nie mógł go już dłużej okłamywać. Wiedział, ze
te słowa przypieczętują ich rozstanie na zawsze i że Zoro poczuje się
zdradzony, ale musiał to wreszcie z siebie wydusić. Cieszył się, że mężczyzna
jest odwrócony plecami. Nie zniósłby obrzydzenia na jego twarzy. Uniósł się
wyżej na poduszkach i przymknął powieki - Zoro kocham cię.
-A Law? - zachrypnięty szept przedarł się do jego uszu.
Otworzył niepewnie oczy. Na twarzy Zoro nie widniało nic z tej nienawiści czy
obrzydzenia, których tak się obawiał. Nie zmieniło to jednak jego decyzji.
-On... przy nim łatwiej zapomnieć. Domyślał się od samego
początku, stąd to... - zrobił bliżej nieokreślony ruch ręką by pokazać swój
stan – teraz rozumiesz. To moja wina – poczuł zdradzieckie łzy szczypiące go w
oczy, więc zamrugał pośpiesznie powiekami – przepraszam. Pewnie teraz musisz
się czuć...
-Nie decyduj o moich uczuciach – przerwał mu Zoro, pochylając
się by musnąć wargami jego usta. Były ciepłe, suche z lekkim posmakiem słonych
łez. Były idealne. - Zawsze cię kochałem, idioto. Nie myśl nawet o tym, by
znowu uciekać.
Zoro poczuł jak smukła dłoń próbuje rozwiązać supełek przy
jego dresach. Chwycił ją delikatnie, muskając ustami w przelocie.
-Poczekajmy, aż wydobrzejesz – nachylił się i pocałował
blondyna. W tym momencie nie potrzebował niczego więcej poza tym, by pocałunek trwał.
Zatapiał się w jego ustach i miał wrażenie, ze całe napięcie z niego ulatuje, a
on sam zatraca się w przyjemności. Wypełniała go i sprawiała, ze serce
przyśpieszało, a w głowie szumiało. Był pijany, musiał włożyć całą swoją siłę
by się kontrolować. Wplótł dłonie w miękkie włosy mężczyzny, czując jak Sanji
oplata go ramionami w pasie.
*
Słodki zapach pomarańczy i kawy wypełniał kuchnię i
przywoływał na ustach Zoro szeroki uśmiech. Dawniej zapomniane kuchenne
przyrządy, teraz co dzień Sanji brał w swoje obroty, stawiając sobie za punkt
honoru porządne dożywianie swojego chłopaka. Roronoa stał oparty blat i
przyglądając się znad kubka z kawą kucharzowi, który obierał właśnie kolejną
pomarańczę. Wyglądał już znacznie lepiej niż tydzień temu i Zoro poczuł dumę
dla swoich pielęgniarskich zdolności. Tak bardzo jak udoskonalił się w
opatrywaniu, tak bardzo brakowało mu samokontroli. Odstawił kubek na blat i
jednym susem doskoczył do blondyna otaczając go od tyłu ramionami i chowając
twarz w jego włosach.
-Przeszkadzasz – burknął Sanji, ale próba przybrania
gniewnego tonu zakończyła się fiaskiem i parsknął śmiechem, gdy Zoro zaczął
metodycznie obmacywać jego klatkę piersiową. - co robisz?
-Badam – odparł z udawaną powagą – zawierz swe życie mnie, o
cny kucharzu.
-Oh, więc minąłeś się z powołaniem- ostatnia pomarańcza
została podzielona na cząstki i trafiła do miski. Sanji odwrócił się zarzucając
mu ramiona na szyję.
-Tak, powinienem zostać lekarzem – zgodził się mężczyzna z
całą swoją skromnością.
-Albo gwiazdą porno – parsknął blondyn, składając mu na
ustach pocałunek, dając ujście swoim emocjom. Palce oblepione sokiem z
pomarańczy wczepił w zielone włosy, biodrami przywierając do jego ciała. Czuł
się dobrze, nie potrzebował obchodzenia się z nim jak z porcelaną i zamierzał o
tym poinformować, bądź zaciągnąć tego upartego glona do łóżka na siłę.
Odskoczył jak oparzony, gdy donośny dźwięk dzwonka zabrzmiał
mu w uszach. Wszystkie uczucia zostały zdominowane przez strach i poczucie
winy. Zadrżał pomimo ciepła panującego w mieszkaniu. Wiedział, ze ta chwila
musiała nadejść, ale nic nie mógł poradzić na to, ze najchętniej odkładałby
konfrontacje jak najdłużej. Niczym dziecko wierzące, że jak schowa się pod
łóżko to nie dosięgnie go zasłużona kara.
Z wdzięcznością przyjął dłoń, którą Zoro wyciągnął w jego
kierunku. Wziął głęboki wdech i pozwolił się poprowadzić do drzwi. Zaczął się
trząść jak w konwulsjach, gdy mężczyzna przekręcał klucz w drzwiach. Jego
ciepło uspokajało go na tyle by nie uciec, ale nic nie mógł poradzić na lęk,
który ściskał jego serce.
-Zbieraj się – rzucił Law na przywitanie. Stał oparty o
framugę drzwi. Brwi ściągnął w grymasie niezadowolenia, na ustach igrał
pogardliwy, zwycięski uśmiech. Oczy było chłodne i władcze. Doskonale zdawał
sobie sprawę z przewagi na blondynem.
Zoro milczał. Sanji musiał sam to powiedzieć, inaczej
wszystko byłoby bez sensu. Stał więc z boku, starając się przekazać mu swoją
siłę i wsparcie. Jednocześnie hamując chęć rozsmarowania mózgu Lawa po ścianie.
-Nie – powiedział hardo Sanji, ignorując drżenie głosu – nie
wrócę.
-Jasne – prychnął Trafalgar – nie odwalaj scen – wyciągnął
ramię by przyciągnąć blondyna, ze zdziwieniem stwierdzając, że wokół jego
nadgarstka natychmiast owinęło się pięć silnych palców. Przeniósł niechętnie
wzrok na Zoro. Zawsze nim pogardzał, potrafił tylko patrzeć i ciskać oczami
gromy. Tak naprawdę był bezsilny, Sanji nigdy nie wyzna mu miłości, ich
przyjaźń, czy inne pokręcone zależności nie miały racji bytu. Uśmiechnął się
szerzej, chciał zobaczyć rozpacz w oczach swojego kochanka i zagubienie na
twarzy tego podrzędnego rycerza na białej kobyle.
-Wiesz – mruknął, wyrywając rękę z jego uścisku – dlaczego
MÓJ Sanji przychodzi do ciebie za każdym razem.
-Owszem – uśmiechnął się szczerze Zoro, jednak jego oczy
wciąż pozostawały czujne – i powinieneś słuchać, jasno powiedział, że nigdzie z
tobą nie idzie.
-Blefujesz – wycedził mężczyzna i po raz pierwszy z jego
twarzy zniknął fałszywy uśmiech. Odwrócił się do Sanjiego – nie powiedziałeś
mu. Nie miałbyś jaj. - Spojrzenie pełne miłości, którym blondyn właśnie
obdarzył Zoro, rozwścieczyło go ostatecznie – nie myśl, że on cię zaakceptuje,
jesteś skrzywiony, popieprzony, wyrzuci cię jak mu się znudzisz – przybliżał
się do niego coraz bliżej, zaciskając dłonie w pięści. Jednak nim podniósł
jedną z nich, został popchnięty na ścianę i zdzielony po twarzy.
-Boże, zawsze o tym marzyłem – westchną niemalże z rozkoszą
Zoro, gdy mężczyzna przytknął dłoń do twarzy i jego DEATH została zatopiona w
szkarłacie. Roronoa przyciągnął go tak by stykali się torsami – jeden
najmniejszy ruch w kierunku Sanjiego i cię posiekam na kawałki. Wiesz...
pamiętam wszystkie jego złamania i rany, ciekawe czy chciałbyś ich spróbować.
-Nie warto – Law rzucił Sanjiemu ostatnie pogardliwe spojrzenie
i wyszedł z mieszkania. A drzwi zamknęły się za nim z hukiem.
Zoro zgarnął blondyna w swoje ramiona i westchnął z ulgą, że
tą część mają już za sobą.
-W porządku? - zapytał łagodnie.
Sanji kiwną głową, wciąż skrywając twarz w jego koszulce.
Zapach Zoro go uspokajał, a jego silne ramiona dawały poczucie bezpieczeństwa.
Teraz, gdy załatwił sprawy z Lawem, już nic go nie powstrzymywało.
-Zoro – szepnął w jego wargi- zróbmy to dziś. Teraz.
Jego ciało automatycznie zareagowało. Czekał na tą chwilę tak
długo, niezliczoną ilość razy wyobrażając sobie Sanjiego w swoim łóżku.
Pocałował go zachłannie, unosząc jednocześnie, by blondyn mógł opleść nogami
jego biodra. I już bez zbędnych oporów skierował się do sypialni. Serce biło mu
szaleńczo, gdy położył się razem z mężczyzną na zielonej pościeli.
Uśmiechnął się zadziornie, gdy blondyn nie czekając na jego
ruch ściągnął mu koszulkę. Nie będąc dłużnym, rozpiął jego koszulę przeciągając
dłonią po pobliźnionym torsie. Poczuł jak szczupłe ręce zsuwają mu spodnie z bioder.
Zaczął więc majstrować przy pasku jego spodni, ściągając je sprawnie. Gdy jedna
z jego dłoni zahaczyła o bokserki blondyna, Sanji wciągnął powietrze,
zaciskając powieki.
Popatrzył uważnie na mężczyznę. Nie miał zamiaru do niczego
go zmuszać, nawet gdy czuł jak pożądanie go wypełnia i ciężko byłoby mu się
pohamować. Przymknięte powieki mu drżały tak samo jak palce zaciśnięte na
bieliźnie. W końcu rozwarł niepewnie dłonie i popatrzył ufnie na Zoro. Roronoa
ściągnął z niego bokserki, a z gardła wydarł się pośpiesznie zduszony krzyk.
Wściekłość zawrzała w nim do tego stopnia, że gotów był gonić Lawa i wepchnąć
mu katanę do gardła. Jak bardzo psychiczny musiał być człowiek by składać swój
podpis na czyimś członku. Już rozumiał dlaczego Sanji ma obrzydzenie do
papierosów, które niegdyś tak kochał.
-Ja... jestem... - drżący głos sprawił, że przeniósł swój
wzrok na twarz blondyna, dławiąc się niemalże z furii. Szafirowe tęczówki
zrobiły się wilgotne.
Zoro scałował łzę spływającą po policzku. Nawet nie zdawał sobie
sprawy, jakie szkody poczynił Law.
-Piękny – powiedział z mocą, przygarniając go do swojej
klatki piersiowej – kocham cię. Jesteś bezpieczny. Przyrzekam.
Sanji w odpowiedzi tylko przejechał rękami po jego plecach,
by ostatecznie chwycić penisa przez cienki materiał bielizny. Zoro poddał się
temu rytmowi. Złożył na jego ustach pocałunek, językiem badając wnętrze ust i
napawając się tym zbliżeniem. Dłonią odpowiadał na pieszczoty, rozkoszując się
cichymi jękami blondyna. Gdy jego oddech przyśpieszył, zabrał rękę i sięgnął po
lubrykant znajdujący się w szufladzie. Patrząc na jego trzęsące się dłonie i
zagubiony wzrok, Sanji pchnął go na materac i siadł na nim okrakiem, pozwalając
by penis Zoro wypełnił go całego. Zadrżał z przyjemności. Czując jak dociera do
każdego zakamarka jego ciała. Zaczął się poruszać, nie próbując nawet tłumić
jęków rozkoszy wydobywających się z ust. Nie mógł nic na nie poradzić.
Nareszcie kochał się z mężczyzną, którego tak szaleńczo pragnął przez wiele
lat. Popatrzył na niego zamglonym wzrokiem i zobaczył, że Zoro wpatruje się w
niego z pożądaniem i miłością. Rękami badając jego ciało. Ten wzrok go
podniecał. Czuł się kochany, a nie pieprzony i to uczucie było mu zupełnie
obce.
Doszedł z cichym westchnieniem, opadł obok swojego chłopaka i
musną wargami jego usta.
-Nie wypuszczę cię nigdy- zamruczał Zoro, przygarniając go do
swojej klatki piersiowej.
-Nigdy? - zaśmiał się Sanji, słysząc jego przyśpieszone bicie
serca.
-Nigdy – powtórzył z mocą.
-Obawiam się, że to niemożliwe i domagam się prysznica.
-Petycja odrzucona – burknął Roronoa wtulając głowę w miękkie
włosy.
-Ewentualnie jakby byłby pan grzeczny, mogę zabrać pana ze
sobą – mruknął w zamyśleniu.
-Ja zawsze jestem niesłychanie grzeczny – przejechał dłonią
po jego szczupłym udzie, do końca nie wierząc, że może się napawać jego
bliskością.
-Oh, wybacz musiało mi to umknąć – prychnął poddając się
pieszczocie.
-Wybaczam, ale to ostatni raz. Następnym w ramach
rekompensaty będę wymagał miesięcznego masażu.
-O jejku! - jęknął przerażony – to się więcej nie powtórzy.
Ej, gdzie wsadzasz te łapy zboczeńcu... - jego szczery śmiech niósł się po
pokoju – łaskotki są zakazane paragrafem trzecim – zagroził, wgryzając się w
jego ramię.
-To za karę. Taki jestem zły.
-Co ja z tobą pocznę, to nie wiem. Demon, nie człowiek – nie
mógł nic poradzić na szeroki uśmiech cisnący mu się na usta, gdy silne ramiona
z nabożną czcią obejmowały ciało, którego tak się wstydził, którego tak
nienawidził, które było naznaczone piętnem.
Ugh. Dla mojego Felike poświęciłam 20 minut, by wśród ogromu Umi Monogatari odnaleźć właśnie to opko (czytałam offline, więc w historii przeglądarki nie było XD A tytułu zapomniałam~) i jestem z siebie taka megadumna. Znalazłam.
OdpowiedzUsuńOgólnie zapoznawałam się z treścią w trakcie w-f'u, więc klimat na łzy czy "Kyaaa~" pod nosem taki niezbyt no. Ale wzruszyło mnie. Tak mega mnie wzruszyło. Pierwsza "zła" wersja Law'a jaką lubię. Bo ogólnie Law'a kc no nie. Law'a, Rafiego, Zoro i Asce.
Bardzo mi się podoba twój styl, Piegowata~ <3 Ładnie składasz zdania, ciekawie piszesz. Bardzo mnie wciągnęło, a wizja tych sytuacji była spełnieniem marzeń. Świetne opowiadanie. :)