Naznaczony


Sanji miał w zwyczaju zjawiać się w jego życiu niespodziewanie i równie niespodziewanie znikać. Zawsze powód był ten sam – Law. Jego ciężka pięść zbyt często lądowała na kucharzu, który później szukał schronienia w progach swojego najlepszego przyjaciela. Zoro walczył za każdym razem. Krzyczał, prosił, zatrzymywał siłą, nic nie pomagało. Blondyn prędzej czy później wracał do swojego kochanka, tylko po to by któregoś dnia pojawić się znów w środku nocy, z nowymi siniakami i łzami upokorzenia.

Roronoa patrzył teraz na jego śpiącą, spokojną twarz i pragnął by ten stan rzeczy mógł utrzymać się trochę dłużej. By blondyn nie musiał się bać, że znów stanie się ujściem chorych urojeń swojego partnera. Zastanawiał się czasem, czy Sanji pamięta spokojne czasy. Te, gdy razem potrafili przesiadywać do późnych, nocnych godzin, grać w durne gry, pić piwo i robić zawody kto więcej butelek wytrzyma. Wtedy wszystko wydawało się proste, nie musieli mówić wielu zbędnych rzeczy, a między nimi nie istniały bariery, które bolały ich obu. Po prostu byli. Z dnia na dzień, razem, z durnym uśmiechem na ustach, szczeniacką wiarą w świat i naiwnością, która pchała ich do nowych wyzwań. Zoro cenił sobie tamte chwile i teraz, gdy zmarszczka na jego czole się pogłębiła, sińce pod powiekami permanentnie wryły się w wizerunek, on wspominał i pozwalał sobie na patrzenie na swojego najlepszego przyjaciela przez pryzmat tych wspólnie spędzonych dni.

Powieki Sanjiego drgnęły, bo po chwili uwolnić z sennego upojenia parę lazurowych oczu. Usta rozwarły się w szerokim uśmiechu na widok Zoro.

-Dzień dobry, czyżbyś czuwał przy mnie? - zażartował, przyjmując z wdzięcznością kubek z gorącą kawą.

-Za każdym razem – westchnął Zoro, marszcząc brwi. Nie podobało mu się to, ze mężczyzna tak lekką ręką przyjmuje rzeczywistość, jakby już pogodzony z tą rutyną. Wyciągnął dłoń i poczochrał blond włosy, wywołując jeszcze większe zamieszanie na głowie kucharza.

-Zoro – odchrząknął by pozbyć się porannej chrypki i ukryć zażenowanie – czy nie przeszkadza ci to, ze przychodzę?

-Skoro już pytasz... to owszem, przeszkadza – zignorował ból, który zdominował błękit -wolałbym żebyś stąd nie wychodził. Nie lubię jak znikasz. Zwłaszcza, że zawsze wracasz w takim stanie – ujął jedną z jego szczupłych dłoni, które oplatały kubek. Była owinięta bandażem. Zoro klął i dusił w sobie żądze mordu, gdy wczorajszego wieczoru zawiązywał opatrunek, wiedział jak jego przyjaciel dba o skarb, jakim były dla niego dłonie, a Law miał to w dupie. Prawdopodobnie specjalnie zranił jedną z nich, by okazać swoją dominację.

-On po prostu...

-Nie zaczynaj – przerwał mu Zoro gniewnie – nie chce słuchać, jak go tłumaczysz. W przeciwieństwie do ciebie, ja umiem patrzeć. On cię nie kocha. Ja pierdolę Sanji, ogarnij się, mu są obce wyższe uczucia!

Pożałował zaraz swoich słów, gdy zobaczył bezbronnie pochyloną głowę nad kubkiem z kawą i nieporadnie tuszowane pociąganie nosem. Po raz kolejny zadał sobie pytanie, co się z nim stało. Niegdyś waleczny, przekorny, irytujący... teraz był po prostu bez życia. Gotowy przyjąć każdy cios, z pokornie pochyloną głową i przepraszającym uśmiechem.

Wyjął mu kubek z dłoni i odstawił go na nocną szafkę. Otaczając ramionami jego szczupłe ciało czuł jak drży. Nienawidził się, nienawidził Sanjiego, ale ponad wszystko nienawidził Lawa. Za łzy, które teraz spływały po jego ramieniu, za blondyna, który już nie powstrzymywał szlochu i zaciskał dłonie na jego koszulce, za jego trzęsące się ramiona i rozrywający płacz wypełniający pomieszczenie. Przejechał uspokajająco dłonią po plecach mężczyzny. Przy nim nie mógł być oschły, tak bardzo jak Law go krzywdził, tak bardzo on musiał być oparciem.

-Wyrzuć to z siebie – szepnął, całując go w czubek głowy. Nie nadawał się do tego. W takich chwilach, nie wiedział co zrobić. Musiał przyznać sam przed sobą, ze jest kompletnie bezradny, nie mógł nic poradzić na płynące strumieniami łzy, nie mógł odebrać mu jego żalu, ból potrafił tylko zamaskować opatrunkami, a ten duchowy, znacznie gorszy, zagłuszyć kiepskimi żartami, mógł dać mu tylko namiastkę schronienia i swoje ramiona, które nie były tymi, których pragnął. Cokolwiek by nie zrobił było jedynie pyłem na wietrze, ledwo dostrzegalnym i szybko niknącym w agresji, jaka wypełniała jego codzienność.

Dźwięk dzwonka sprawił, że Sanji zadrżał, ale przestał płakać. Zoro zamknął go w objęciach, gdy tylko próbował się z nich uwolnić.

-Zignoruj go- powiedział ostrzegawczo – jeśli sam do niego nie pójdziesz, obiecuję, że cię ochronię. Nie tknie cię już więcej, tylko... tylko pozwól się uratować.

-On przyszedł po mnie – blade widmo uśmiechu zagościło na ustach blondyna – muszę iść. Na pewno teraz żałuje.

-Sanji, proszę nie bądź naiwny – ale mężczyzna już go nie słuchał i wciągał na siebie przepoconą bluzę i nie odwracając się ruszył w kierunku drzwi.

Zoro mógł jedynie patrzeć na jego oddalające się plecy, wściekły, ze jego uczucia nie docierają do przyjaciela.

*

To, że znów się pojawi było kwestią czasu. Akurat kończył kolejną szklaneczkę whisky i zamierzał położyć się spać, gdy donośne pukanie rozległo się w mieszkaniu. Nie musiał sprawdzać. Doskonale wiedział.

Otworzył drzwi, w ostatniej chwili wyciągając ręce, gdy blondyn po prostu zwalił się na niego, nie mogąc dłużej ustać o własnych siłach. Starając się być najdelikatniejszym jak potrafił podniósł go i zmierzając do sypialni liczył nowe siniaki na jego twarzy. Był nieprzytomny. Zoro nie miał pojęcia czy zemdlał z bólu, czy z wycieńczenia, ale ogarnęło go ogromne zmęczenie. Po raz kolejny złożył sobie obietnicę, że nie pozwoli mu wrócić do Lawa, świadom, że ta decyzja nie należy do niego. Ułożył bezwładne ciało przyjaciela na łóżku i wyciągną spod łóżka apteczkę, która znalazła tam swoje miejsce od czasu regularnych wizyt blondyna. Rozpiął mu koszulę, starając się uspokoić drżące dłonie, które domagały się intensywnego kontaktu z twarzą kochanka chłopaka. Przejechał po jego nogach przez cienki materiał starając się wyczuć jakieś złamania. Była granica, której nigdy nie przekraczał, jeśli nie musiał, a dziś jego nogi wydawały się być nienaruszone.

Metodycznie opatrywał każdą ranę, pochłonięty własnymi krwiożerczymi myślami. Jedynym powodem, dla którego Law jeszcze chodzi po tej ziemi był Sanji, wiedział, ze blondyn nie wybaczyłby mu skrzywdzenia ukochanej osoby. Tak, jak Zoro pamiętał każdy siniak, zadrapanie, czy złamanie jakie miał blondyn i za każde z nich nienawidził Lawa z nową mocą.

-Zoro – cichy, zachrypnięty szept dotarł do uszu mężczyzny. Podniósł wzrok znad długiego rozcięcia na klatce piersiowej – ja.... - broda mu drżała i łapał spazmatycznie powietrze.

-Zostaw to na jutro – uśmiechnął się uspokajająco i pogładził jego posiniaczony policzek – teraz odpocznij. Dobrze?

Nieznacznie skinął głową i przymknął powieki, pozwalając by Roronoa zajął się jego twarzą.

 

Obudził się obok Sanjiego i przez moment nie mógł skojarzyć faktów. Zwykle nie pozwalał sobie na to by spać koło mężczyzny, by nie zrobić mu krzywdy przez sen. Dopiero później przed jego oczami zaczął kształtować się obraz przyjaciela rzucającego się przez sen, który uspokoił się dopiero w jego ramionach. Przetarł spuchnięte oczy. Zawsze po takich nocach czuł się okropnie, jego nerwy były w rozsypce, a ciało protestowało przeciwko kolejnemu kubkowi kawy, jako zamiennikowi snu. Spojrzał na blondyna. W świetle dnia, jego stan wyglądał jeszcze gorzej, nawet jeśli Zoro zajął się poważniejszymi ranami, to ciało wciąż pokryte było siniakami, które przez noc przybrały paskudne kolory zieleni i żółci. Mężczyzna jęknął cicho i rozwarł powieki. Ich spojrzenia się spotkały.

-Cześć – mruknął Zoro, opierając głowę na nadgarstku i przyglądając mu się uważnie.

Sanji mruknął coś w odpowiedzi, uciekając wzrokiem. Bił się z myślami, najwyraźniej dokładnie analizując każde zdanie, które miał zamiar wypowiedzieć.

Zoro czekał cierpliwie. Chociaż napięcie gęstniało, a Sanji uparcie milczał, by w końcu zebrać się w sobie i wciąż wzrokiem błądząc po pomieszczeniu wydusić z siebie cicho:

-Ja już nigdy... - przełkną ślinę, zaciskając drżące dłonie na kołdrze -nigdy więcej się nie spotkam... z tobą.

-Dlaczego? - tylko to jedno pytanie było w stanie przejść Zoro przez gardło. Poczuł jak krew uderza mu do głowy. Jeśli tylko Law go szantażuje...

-To nie tak jak myślisz – zapewnił blondyn, lękliwie spoglądając na niego – to moja decyzja. Myślę, że tak będzie lepiej... ja...

-Dla kogo? - warknął, nie kontrolując emocji. Nie potrafił poskładać strzępków myśli. Właśnie zostaje mu odebrana jedyna szansa na ochronę przyjaciela, który ma zamiar rozmyć się w eterze. Zniknąć z dnia na dzień, dając w zamian tylko przepraszające spojrzenie.

-Dla mnie – słowa zostały wypowiedziane z taką mocą, że Zoro usiadł na skraju łóżka, odwracając się do mężczyzny plecami. Zabolało. Ale nie zamierzał tego pokazywać, jeśli ich rozłąka rzeczywiście miała przynieść Sanjiemu wytchnienie. - i dla ciebie też -dodał już znacznie ciszej.

-Pozwól, ze o tym sam zadecyduje – zirytował się Roronoa – jeśli chcesz odejść, jeśli ma ci to pomóc w jakimś stopniu... to odejdź, ale nie wmawiaj mi rzeczy, których bym nigdy nie powiedział.

-Nie rozumiesz... -szepnął wpatrując się w jego szerokie plecy. Te ramiona wielokrotnie go chroniły, dłonie pocieszały, usta szeptały rozmaite przekleństwa na Lawa. Nie mógł go już dłużej okłamywać. Wiedział, ze te słowa przypieczętują ich rozstanie na zawsze i że Zoro poczuje się zdradzony, ale musiał to wreszcie z siebie wydusić. Cieszył się, że mężczyzna jest odwrócony plecami. Nie zniósłby obrzydzenia na jego twarzy. Uniósł się wyżej na poduszkach i przymknął powieki - Zoro kocham cię.

-A Law? - zachrypnięty szept przedarł się do jego uszu. Otworzył niepewnie oczy. Na twarzy Zoro nie widniało nic z tej nienawiści czy obrzydzenia, których tak się obawiał. Nie zmieniło to jednak jego decyzji.

-On... przy nim łatwiej zapomnieć. Domyślał się od samego początku, stąd to... - zrobił bliżej nieokreślony ruch ręką by pokazać swój stan – teraz rozumiesz. To moja wina – poczuł zdradzieckie łzy szczypiące go w oczy, więc zamrugał pośpiesznie powiekami – przepraszam. Pewnie teraz musisz się czuć...

-Nie decyduj o moich uczuciach – przerwał mu Zoro, pochylając się by musnąć wargami jego usta. Były ciepłe, suche z lekkim posmakiem słonych łez. Były idealne. - Zawsze cię kochałem, idioto. Nie myśl nawet o tym, by znowu uciekać.

Zoro poczuł jak smukła dłoń próbuje rozwiązać supełek przy jego dresach. Chwycił ją delikatnie, muskając ustami w przelocie.

-Poczekajmy, aż wydobrzejesz – nachylił się i pocałował blondyna. W tym momencie nie potrzebował niczego więcej poza tym, by pocałunek trwał. Zatapiał się w jego ustach i miał wrażenie, ze całe napięcie z niego ulatuje, a on sam zatraca się w przyjemności. Wypełniała go i sprawiała, ze serce przyśpieszało, a w głowie szumiało. Był pijany, musiał włożyć całą swoją siłę by się kontrolować. Wplótł dłonie w miękkie włosy mężczyzny, czując jak Sanji oplata go ramionami w pasie.

*

Słodki zapach pomarańczy i kawy wypełniał kuchnię i przywoływał na ustach Zoro szeroki uśmiech. Dawniej zapomniane kuchenne przyrządy, teraz co dzień Sanji brał w swoje obroty, stawiając sobie za punkt honoru porządne dożywianie swojego chłopaka. Roronoa stał oparty blat i przyglądając się znad kubka z kawą kucharzowi, który obierał właśnie kolejną pomarańczę. Wyglądał już znacznie lepiej niż tydzień temu i Zoro poczuł dumę dla swoich pielęgniarskich zdolności. Tak bardzo jak udoskonalił się w opatrywaniu, tak bardzo brakowało mu samokontroli. Odstawił kubek na blat i jednym susem doskoczył do blondyna otaczając go od tyłu ramionami i chowając twarz w jego włosach.

-Przeszkadzasz – burknął Sanji, ale próba przybrania gniewnego tonu zakończyła się fiaskiem i parsknął śmiechem, gdy Zoro zaczął metodycznie obmacywać jego klatkę piersiową. - co robisz?

-Badam – odparł z udawaną powagą – zawierz swe życie mnie, o cny kucharzu.

-Oh, więc minąłeś się z powołaniem- ostatnia pomarańcza została podzielona na cząstki i trafiła do miski. Sanji odwrócił się zarzucając mu ramiona na szyję.

-Tak, powinienem zostać lekarzem – zgodził się mężczyzna z całą swoją skromnością.

-Albo gwiazdą porno – parsknął blondyn, składając mu na ustach pocałunek, dając ujście swoim emocjom. Palce oblepione sokiem z pomarańczy wczepił w zielone włosy, biodrami przywierając do jego ciała. Czuł się dobrze, nie potrzebował obchodzenia się z nim jak z porcelaną i zamierzał o tym poinformować, bądź zaciągnąć tego upartego glona do łóżka na siłę.

Odskoczył jak oparzony, gdy donośny dźwięk dzwonka zabrzmiał mu w uszach. Wszystkie uczucia zostały zdominowane przez strach i poczucie winy. Zadrżał pomimo ciepła panującego w mieszkaniu. Wiedział, ze ta chwila musiała nadejść, ale nic nie mógł poradzić na to, ze najchętniej odkładałby konfrontacje jak najdłużej. Niczym dziecko wierzące, że jak schowa się pod łóżko to nie dosięgnie go zasłużona kara.

Z wdzięcznością przyjął dłoń, którą Zoro wyciągnął w jego kierunku. Wziął głęboki wdech i pozwolił się poprowadzić do drzwi. Zaczął się trząść jak w konwulsjach, gdy mężczyzna przekręcał klucz w drzwiach. Jego ciepło uspokajało go na tyle by nie uciec, ale nic nie mógł poradzić na lęk, który ściskał jego serce.

-Zbieraj się – rzucił Law na przywitanie. Stał oparty o framugę drzwi. Brwi ściągnął w grymasie niezadowolenia, na ustach igrał pogardliwy, zwycięski uśmiech. Oczy było chłodne i władcze. Doskonale zdawał sobie sprawę z przewagi na blondynem.

Zoro milczał. Sanji musiał sam to powiedzieć, inaczej wszystko byłoby bez sensu. Stał więc z boku, starając się przekazać mu swoją siłę i wsparcie. Jednocześnie hamując chęć rozsmarowania mózgu Lawa po ścianie.

-Nie – powiedział hardo Sanji, ignorując drżenie głosu – nie wrócę.

-Jasne – prychnął Trafalgar – nie odwalaj scen – wyciągnął ramię by przyciągnąć blondyna, ze zdziwieniem stwierdzając, że wokół jego nadgarstka natychmiast owinęło się pięć silnych palców. Przeniósł niechętnie wzrok na Zoro. Zawsze nim pogardzał, potrafił tylko patrzeć i ciskać oczami gromy. Tak naprawdę był bezsilny, Sanji nigdy nie wyzna mu miłości, ich przyjaźń, czy inne pokręcone zależności nie miały racji bytu. Uśmiechnął się szerzej, chciał zobaczyć rozpacz w oczach swojego kochanka i zagubienie na twarzy tego podrzędnego rycerza na białej kobyle.

-Wiesz – mruknął, wyrywając rękę z jego uścisku – dlaczego MÓJ Sanji przychodzi do ciebie za każdym razem.

-Owszem – uśmiechnął się szczerze Zoro, jednak jego oczy wciąż pozostawały czujne – i powinieneś słuchać, jasno powiedział, że nigdzie z tobą nie idzie.

-Blefujesz – wycedził mężczyzna i po raz pierwszy z jego twarzy zniknął fałszywy uśmiech. Odwrócił się do Sanjiego – nie powiedziałeś mu. Nie miałbyś jaj. - Spojrzenie pełne miłości, którym blondyn właśnie obdarzył Zoro, rozwścieczyło go ostatecznie – nie myśl, że on cię zaakceptuje, jesteś skrzywiony, popieprzony, wyrzuci cię jak mu się znudzisz – przybliżał się do niego coraz bliżej, zaciskając dłonie w pięści. Jednak nim podniósł jedną z nich, został popchnięty na ścianę i zdzielony po twarzy.

-Boże, zawsze o tym marzyłem – westchną niemalże z rozkoszą Zoro, gdy mężczyzna przytknął dłoń do twarzy i jego DEATH została zatopiona w szkarłacie. Roronoa przyciągnął go tak by stykali się torsami – jeden najmniejszy ruch w kierunku Sanjiego i cię posiekam na kawałki. Wiesz... pamiętam wszystkie jego złamania i rany, ciekawe czy chciałbyś ich spróbować.

-Nie warto – Law rzucił Sanjiemu ostatnie pogardliwe spojrzenie i wyszedł z mieszkania. A drzwi zamknęły się za nim z hukiem.

Zoro zgarnął blondyna w swoje ramiona i westchnął z ulgą, że tą część mają już za sobą.

-W porządku? - zapytał łagodnie.

Sanji kiwną głową, wciąż skrywając twarz w jego koszulce. Zapach Zoro go uspokajał, a jego silne ramiona dawały poczucie bezpieczeństwa. Teraz, gdy załatwił sprawy z Lawem, już nic go nie powstrzymywało.

-Zoro – szepnął w jego wargi- zróbmy to dziś. Teraz.

Jego ciało automatycznie zareagowało. Czekał na tą chwilę tak długo, niezliczoną ilość razy wyobrażając sobie Sanjiego w swoim łóżku. Pocałował go zachłannie, unosząc jednocześnie, by blondyn mógł opleść nogami jego biodra. I już bez zbędnych oporów skierował się do sypialni. Serce biło mu szaleńczo, gdy położył się razem z mężczyzną na zielonej pościeli.

Uśmiechnął się zadziornie, gdy blondyn nie czekając na jego ruch ściągnął mu koszulkę. Nie będąc dłużnym, rozpiął jego koszulę przeciągając dłonią po pobliźnionym torsie. Poczuł jak szczupłe ręce zsuwają mu spodnie z bioder. Zaczął więc majstrować przy pasku jego spodni, ściągając je sprawnie. Gdy jedna z jego dłoni zahaczyła o bokserki blondyna, Sanji wciągnął powietrze, zaciskając powieki.

Popatrzył uważnie na mężczyznę. Nie miał zamiaru do niczego go zmuszać, nawet gdy czuł jak pożądanie go wypełnia i ciężko byłoby mu się pohamować. Przymknięte powieki mu drżały tak samo jak palce zaciśnięte na bieliźnie. W końcu rozwarł niepewnie dłonie i popatrzył ufnie na Zoro. Roronoa ściągnął z niego bokserki, a z gardła wydarł się pośpiesznie zduszony krzyk. Wściekłość zawrzała w nim do tego stopnia, że gotów był gonić Lawa i wepchnąć mu katanę do gardła. Jak bardzo psychiczny musiał być człowiek by składać swój podpis na czyimś członku. Już rozumiał dlaczego Sanji ma obrzydzenie do papierosów, które niegdyś tak kochał.

-Ja... jestem... - drżący głos sprawił, że przeniósł swój wzrok na twarz blondyna, dławiąc się niemalże z furii. Szafirowe tęczówki zrobiły się wilgotne.

Zoro scałował łzę spływającą po policzku. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie szkody poczynił Law.

-Piękny – powiedział z mocą, przygarniając go do swojej klatki piersiowej – kocham cię. Jesteś bezpieczny. Przyrzekam.

Sanji w odpowiedzi tylko przejechał rękami po jego plecach, by ostatecznie chwycić penisa przez cienki materiał bielizny. Zoro poddał się temu rytmowi. Złożył na jego ustach pocałunek, językiem badając wnętrze ust i napawając się tym zbliżeniem. Dłonią odpowiadał na pieszczoty, rozkoszując się cichymi jękami blondyna. Gdy jego oddech przyśpieszył, zabrał rękę i sięgnął po lubrykant znajdujący się w szufladzie. Patrząc na jego trzęsące się dłonie i zagubiony wzrok, Sanji pchnął go na materac i siadł na nim okrakiem, pozwalając by penis Zoro wypełnił go całego. Zadrżał z przyjemności. Czując jak dociera do każdego zakamarka jego ciała. Zaczął się poruszać, nie próbując nawet tłumić jęków rozkoszy wydobywających się z ust. Nie mógł nic na nie poradzić. Nareszcie kochał się z mężczyzną, którego tak szaleńczo pragnął przez wiele lat. Popatrzył na niego zamglonym wzrokiem i zobaczył, że Zoro wpatruje się w niego z pożądaniem i miłością. Rękami badając jego ciało. Ten wzrok go podniecał. Czuł się kochany, a nie pieprzony i to uczucie było mu zupełnie obce.

Doszedł z cichym westchnieniem, opadł obok swojego chłopaka i musną wargami jego usta.

-Nie wypuszczę cię nigdy- zamruczał Zoro, przygarniając go do swojej klatki piersiowej.

-Nigdy? - zaśmiał się Sanji, słysząc jego przyśpieszone bicie serca.

-Nigdy – powtórzył z mocą.

-Obawiam się, że to niemożliwe i domagam się prysznica.

-Petycja odrzucona – burknął Roronoa wtulając głowę w miękkie włosy.

-Ewentualnie jakby byłby pan grzeczny, mogę zabrać pana ze sobą – mruknął w zamyśleniu.

-Ja zawsze jestem niesłychanie grzeczny – przejechał dłonią po jego szczupłym udzie, do końca nie wierząc, że może się napawać jego bliskością.

-Oh, wybacz musiało mi to umknąć – prychnął poddając się pieszczocie.

-Wybaczam, ale to ostatni raz. Następnym w ramach rekompensaty będę wymagał miesięcznego masażu.

-O jejku! - jęknął przerażony – to się więcej nie powtórzy. Ej, gdzie wsadzasz te łapy zboczeńcu... - jego szczery śmiech niósł się po pokoju – łaskotki są zakazane paragrafem trzecim – zagroził, wgryzając się w jego ramię.

-To za karę. Taki jestem zły.

-Co ja z tobą pocznę, to nie wiem. Demon, nie człowiek – nie mógł nic poradzić na szeroki uśmiech cisnący mu się na usta, gdy silne ramiona z nabożną czcią obejmowały ciało, którego tak się wstydził, którego tak nienawidził, które było naznaczone piętnem.

1 komentarz:

  1. Ugh. Dla mojego Felike poświęciłam 20 minut, by wśród ogromu Umi Monogatari odnaleźć właśnie to opko (czytałam offline, więc w historii przeglądarki nie było XD A tytułu zapomniałam~) i jestem z siebie taka megadumna. Znalazłam.
    Ogólnie zapoznawałam się z treścią w trakcie w-f'u, więc klimat na łzy czy "Kyaaa~" pod nosem taki niezbyt no. Ale wzruszyło mnie. Tak mega mnie wzruszyło. Pierwsza "zła" wersja Law'a jaką lubię. Bo ogólnie Law'a kc no nie. Law'a, Rafiego, Zoro i Asce.
    Bardzo mi się podoba twój styl, Piegowata~ <3 Ładnie składasz zdania, ciekawie piszesz. Bardzo mnie wciągnęło, a wizja tych sytuacji była spełnieniem marzeń. Świetne opowiadanie. :)

    OdpowiedzUsuń