Spokojnie patrzył w przeszywające oczy ojczyma. Uśmiechnął
się pogardliwie, widząc niedowierzanie, ogarniające jego surową twarz.
Wiedział, że Mihawk będzie zdziwiony, że przerywa ich chorą grę, ale ujrzenie
tego na własne oczy, doprowadzało go do wewnętrznego chichotu.
-Co powiedziałeś? - wysyczał, nawet nie kryjąc złości.
-To koniec – wzruszył ramionami – kocham kogoś. Nie mów,
ze myślałeś, że na zawsze będziemy się razem „bawić” udając szczęśliwą rodzinkę
i pieprzyć się, gdy nikt nie patrzy.
-Chyba nie sądzisz, że na to pozwolę.
Zoro prychnął w odpowiedzi.
-I co zrobisz? Pobijesz mnie? Zgwałcisz? Ah czekaj... już
to przerabialiśmy.
Drgnął instynktownie, gdy Mihawk doskoczył do niego,
łapiąc za szczękę i boleśnie wbijając paznokcie w policzki.
-Jesteś mój – warknął, wgryzając się w jego wargi.
Zoro wyszczerzył zęby, zlizując krew z ust.
-Chcesz się zabawić ostatni raz? Zakończyć te żałosne
udawanie dobrego tatusia i pieprzenia synka na boku?
Upadł. Mihawk zawsze był o pół kroku przed nim, ten ułamek
chwili, by nie zdążył zareagować. I miał okazję boleśnie to odczuć, gdy jego
palce niczym szpony zatopiły się w szyi, odcinając dopływ powietrza. Nadszedł
niczym stary przyjaciel... ból walki o każdy łyk powietrza. W odpowiedzi
wycharczał przekleństwo. Szarpnął się, gdy został siłą wpakowany pod prysznic i
przykuty do rury.
Zareagował instynktownie. Skulił się. Starał zakryć twarz ramionami.
Dłonie uwięzione w kajdankach, stuknęły o metal. Nie zdążył. Poczuł, jak krew
spływa mu ze złamanego nosa do ust. Zaśmiał się cicho. Co on do cholery
wyprawia? Czy nie miał tego zakończyć? A pozwolił się znów skuć. Spętać swoją
wolną wolę. W dodatku, ta drobna pochrzaniona podświadomość, krzyczała w
masochistycznej rozkoszy. Nie, nienawidził go. Nienawidził też tego uczucia.
Ale nie mógł nic poradzić na psychiczny uśmiech, który niegdyś gościł na jego
ustach tylko po to by drażnić, tego dumnego mężczyznę, a teraz stał się jego
maską w chorej codzienności.
Kolejny kopniak, grubych, policyjnych butów, znalazł swoje
ujście na jego piersi. Kaszlnął. Nabrał spazmatycznie powietrza, czując ucisk w
klatce piersiowej. Zobaczył znajomy uśmiech na twarzy ojczyma. Uśmiech będący
odbiciem jego własnego.
-Jesteś popieprzony – wycharczał, ignorując ból. Przyjął
go z otwartymi ramionami.
-Nie bardziej niż ty – Mihawk, jednym płynnym ruchem
znalazł się przy jego twarzy. Pocałował go z szybkością i drapieżnością dzikiego
zwierzęcia. Zoro ze wstrętem zarejestrował, że zlizuje krew z jego brody i
warg.
Dłoń ojczyma trafiła na jego klatkę piersiową i nacisnął w
okolicy żeber.
Krzyknął cicho, krzyk zaraz przerodził się w śmiech, który
odpił się od jasnych płytek i powrócił do nich, drażniąc swoją przenikliwością.
Ból w żebrach się nasilił, ale odepchnął go od siebie. Oparł głowę na zimnych
płytkach, by woda spływała mu po twarzy, przynosząc otrzeźwienie.
-Łaskoczesz. Czyżbyś zmiękł na starość?
Kolejny cios spadł na jego twarz, łuk brwiowy został
rozcięty i obraz Mihawka pogrążył się w szkarłacie. Dłonie, skryte w skórzanych
rękawiczkach raz za razem znajdowały ujście gniewu na jego twarzy. Śmiech
został z niego brutalnie wyrwany. Podchwycił swoje spojrzenie w lustrze wiszącym
z mężczyzną. Był żałosny. Zbyt przegniły by funkcjonować w społeczeństwie, by
móc okazać uczucia tym niebieskim oczom. Czystym, bez skazy, łagodnym jak letni
deszcz, a pociągające jak morze podczas sztormu. Czy to nie dla nich to robił?
Więc dlaczego...
-Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - Mężczyzna brutalnie
wgryzł się w jego ucho, w parodii pieszczoty.
-Aaaa – mruknął Zoro, czując że brakuje mu powietrza –
dziękuję ci – zaskoczenie na twarzy Mihawk sprawiło, że parsknął – dawno się
tak dobrze nie bawiłem. Naciesz się to twój ostatni raz. Jak to jest? Hymm? Jak
czujesz, że twoja zabawka ucieka od ciebie?
-Zawsze będziesz mój – wysyczał, gwałtownie ciągnąc go za
stopę. Chłopak poczuł, jak jedna z płytek pęka, gdy uderzył w nią głową. Metal
stuknął o metal. Nadgarstki uwięzione w kajdankach zawisły na rurze.
Zamachnął się nogą, która natychmiast została odtrącona, a
Mihawk niemalże z lubieżnością zacisnął na niej palce, dopóki nie usłyszał
wyczekiwanego chrupnięcia. Zmarszczył brwi, nie doczekawszy się żadnego odzewu
na swoje czułości.
Błysnął nóż wyciągnięty przez Mihawka. Zoro przełkną
ślinę, ale nie pozwolił sobie na żadne oznaki słabości. Nogawka została
rozcięta, a razem z nią cienki materiał bielizny.
Ojczym wtargnął w niego, śmiejąc się triumfująco, a spojrzenie
pełne nienawiści, tylko pogłębiło jego zadowolenie.
Zoro zbierało się na wymioty. Znów dał się pieprzyć. Przed
oczami stanął mu łagodny błękit, ale zamrugał szybko pozbywając się go z głowy.
Nie teraz. Jeszcze nie.
-Nie starasz się, staruszku – wydyszał, między kolejnymi
pchnięciami. Naprawdę miał ochotę uciec w ciemność, z daleka od obleśnego
oddechu pożądania. Odgłos łamanej kości. Urywany krzyk i jego pragnienie się
spełniło. Czerń przesłoniła wszystko.
Ze wspomnień wyrwał go odgłos otwieranych drzwi i delikatne
kroki w przedpokoju. Jęknął w duchu. Dlaczego ich do cholery nie zamknął? Nie
miał ochoty teraz go widzieć. Nie, kiedy przed oczami miał wykrzywioną
szaleństwem twarz.
-Chyba nie sądzisz, że uda ci się uciec? - Korytarz przed
salą rozpraw oświetlony był jedynie jarzeniówkami, w świetle których, twarz
Mihawka wyglądała na żółtą, a oczy nabrały głębokiego koloru bursztynu i
błyskały niebezpiecznie – przecież wiesz, że jesteś mój. Wrócisz do mnie. Mój,
tylko mój – szept, który był doskonale słyszalny odbijał się w jego głowie, gdy
patrzył na plecy ojczyma prowadzonego przed dwójkę policjantów.
„Mój, tylko mój”
-Zoro?
„Wrócisz do mnie”
-Zoro?! - poczuł chłodną dłoń na policzku i przeniósł na
niego swoje niewidzące spojrzenie. Niemalże zdziwił się nie dostrzegając
charakterystycznej bródki i sokolich oczu. Przywołał na usta jego imię, ale
ściśnięte gardło nie wydobyło żadnego dźwięku.
Pozwolił sobie zatopić się w zaniepokojonym głosie, w odpowiedzi jedynie
wtulając twarz w jego zgrabne ręce.
-Wszystko w porządku? - zajęło mu chwilę nim uświadomił
sobie, że Sanji pyta o rozprawę Mihawka. Kiwnął niepewnie głową.
Tak, był bezpieczny. Ojczym siedział w więzieniu, a on miał
przed sobą te lazurowe, hipnotyzujące oczy, które obecnie połyskiwały niedowierzaniem.
„Wrócisz do mnie”
Drgnął. By uwolnić się od tego mdlącego wspomnienia, a także
wymazać niepokój w błękicie przyciągnął go do siebie, muskając ustami. Sanji
odpowiedział żywo, zachłannie rozwierając wargi i wpuszczając jego język do
środka. Zamruczał cicho, gdy ręka Zoro
wślizgnęła się pod jego koszulę.
„Mój...jesteś mój”
„...ból walki o każdy łyk powietrza.”
Obraz przed oczami znów się wyostrzył i zobaczył swoją dłoń,
gładzącą tors blondyna. Uśmiechnął się. A przynajmniej taką miał nadzieję...
„Odgłos łamanej kości. Urwany krzyk.”
„Mój, tylko mój.”
-Zoro? - dłoń muskająca jego nadgarstek.
„Zawsze będziesz...”
-Zoro, puść... - szept cichszy od tchnienia. Palce
zaciskające się jak imadło.
„Jesteś popieprzony.... Nie bardziej niż ty.”
-...boli...
„Wrócisz do mnie”
Ból przyszedł z opóźnieniem. Zahipnotyzowany popatrzył na
swoje nadgarstki skąpane w jego własnej krwi. Cztery długie zadrapania na
wierzchu dłoni. Poszarpana skóra odsłaniała krwiste ślady. Przeniósł wzrok na
niebieskie, oskarżycielskie spojrzenie. Patrzące na niego nieruchomo. Mętnie.
Martwo. Drobna dłoń, do ostatniej chwili walcząca z niczego nieświadomym
oprawcą delikatnie opadała z łóżka, wciąż nosząc na sobie ślady krwi pod
paznokciami. Wiotka. Niesamowicie krucha.
-Sanji – jego imię stało się jedynie ochrypłym szeptem.
Odskoczył przerażony. Ciało poruszało się ciężko. Czuł się
jakby każdy jego ruch był spowalniany. Kolana się pod nim ugięły, widząc
szczupłe, mlecznobiałe uda, skąpane we krwi. Długie, sine ślady na szyi. Cienka
stróżka śliny i krwi spływając z rozchylonych, woskowych warg.
-Nie – jęknął, zdając sobie sprawę, że to jego własne dzieło.
Dotknął policzka blondyna. Obraz się rozmywał. Łzy spłynęły po policzkach,
kryjąc się w złotych włosach, gdy wtulił w nie głowę, szlochając przeraźliwie.
Jego nadzieja. Jego Sanji. Chłodny. Odległy, nawet jeśli na wyciągnięcie ręki.
Mihawk ostatecznie wygrał. Miał go całego... dla siebie. Razem. Nierozerwalnie,
w gorzkiej parodii związku. Z daleka od kojącego ciepła blondyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz