Tajemnice V


Spokojnie patrzył w przeszywające oczy ojczyma. Uśmiechnął się pogardliwie, widząc niedowierzanie, ogarniające jego surową twarz. Wiedział, że Mihawk będzie zdziwiony, że przerywa ich chorą grę, ale ujrzenie tego na własne oczy, doprowadzało go do wewnętrznego chichotu.

-Co powiedziałeś? - wysyczał, nawet nie kryjąc złości.

-To koniec – wzruszył ramionami – kocham kogoś. Nie mów, ze myślałeś, że na zawsze będziemy się razem „bawić” udając szczęśliwą rodzinkę i pieprzyć się, gdy nikt nie patrzy.

-Chyba nie sądzisz, że na to pozwolę.

Zoro prychnął w odpowiedzi.

-I co zrobisz? Pobijesz mnie? Zgwałcisz? Ah czekaj... już to przerabialiśmy.

Drgnął instynktownie, gdy Mihawk doskoczył do niego, łapiąc za szczękę i boleśnie wbijając paznokcie w policzki.

-Jesteś mój – warknął, wgryzając się w jego wargi.

Zoro wyszczerzył zęby, zlizując krew z ust.

-Chcesz się zabawić ostatni raz? Zakończyć te żałosne udawanie dobrego tatusia i pieprzenia synka na boku?

Upadł. Mihawk zawsze był o pół kroku przed nim, ten ułamek chwili, by nie zdążył zareagować. I miał okazję boleśnie to odczuć, gdy jego palce niczym szpony zatopiły się w szyi, odcinając dopływ powietrza. Nadszedł niczym stary przyjaciel... ból walki o każdy łyk powietrza. W odpowiedzi wycharczał przekleństwo. Szarpnął się, gdy został siłą wpakowany pod prysznic i przykuty do rury.

Zareagował instynktownie. Skulił się. Starał zakryć twarz ramionami. Dłonie uwięzione w kajdankach, stuknęły o metal. Nie zdążył. Poczuł, jak krew spływa mu ze złamanego nosa do ust. Zaśmiał się cicho. Co on do cholery wyprawia? Czy nie miał tego zakończyć? A pozwolił się znów skuć. Spętać swoją wolną wolę. W dodatku, ta drobna pochrzaniona podświadomość, krzyczała w masochistycznej rozkoszy. Nie, nienawidził go. Nienawidził też tego uczucia. Ale nie mógł nic poradzić na psychiczny uśmiech, który niegdyś gościł na jego ustach tylko po to by drażnić, tego dumnego mężczyznę, a teraz stał się jego maską w chorej codzienności.

Kolejny kopniak, grubych, policyjnych butów, znalazł swoje ujście na jego piersi. Kaszlnął. Nabrał spazmatycznie powietrza, czując ucisk w klatce piersiowej. Zobaczył znajomy uśmiech na twarzy ojczyma. Uśmiech będący odbiciem jego własnego.

-Jesteś popieprzony – wycharczał, ignorując ból. Przyjął go z otwartymi ramionami.

-Nie bardziej niż ty – Mihawk, jednym płynnym ruchem znalazł się przy jego twarzy. Pocałował go z szybkością i drapieżnością dzikiego zwierzęcia. Zoro ze wstrętem zarejestrował, że zlizuje krew z jego brody i warg.

Dłoń ojczyma trafiła na jego klatkę piersiową i nacisnął w okolicy żeber.

Krzyknął cicho, krzyk zaraz przerodził się w śmiech, który odpił się od jasnych płytek i powrócił do nich, drażniąc swoją przenikliwością. Ból w żebrach się nasilił, ale odepchnął go od siebie. Oparł głowę na zimnych płytkach, by woda spływała mu po twarzy, przynosząc otrzeźwienie.

-Łaskoczesz. Czyżbyś zmiękł na starość?

Kolejny cios spadł na jego twarz, łuk brwiowy został rozcięty i obraz Mihawka pogrążył się w szkarłacie. Dłonie, skryte w skórzanych rękawiczkach raz za razem znajdowały ujście gniewu na jego twarzy. Śmiech został z niego brutalnie wyrwany. Podchwycił swoje spojrzenie w lustrze wiszącym z mężczyzną. Był żałosny. Zbyt przegniły by funkcjonować w społeczeństwie, by móc okazać uczucia tym niebieskim oczom. Czystym, bez skazy, łagodnym jak letni deszcz, a pociągające jak morze podczas sztormu. Czy to nie dla nich to robił? Więc dlaczego...

-Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - Mężczyzna brutalnie wgryzł się w jego ucho, w parodii pieszczoty.

-Aaaa – mruknął Zoro, czując że brakuje mu powietrza – dziękuję ci – zaskoczenie na twarzy Mihawk sprawiło, że parsknął – dawno się tak dobrze nie bawiłem. Naciesz się to twój ostatni raz. Jak to jest? Hymm? Jak czujesz, że twoja zabawka ucieka od ciebie?

-Zawsze będziesz mój – wysyczał, gwałtownie ciągnąc go za stopę. Chłopak poczuł, jak jedna z płytek pęka, gdy uderzył w nią głową. Metal stuknął o metal. Nadgarstki uwięzione w kajdankach zawisły na rurze.

Zamachnął się nogą, która natychmiast została odtrącona, a Mihawk niemalże z lubieżnością zacisnął na niej palce, dopóki nie usłyszał wyczekiwanego chrupnięcia. Zmarszczył brwi, nie doczekawszy się żadnego odzewu na swoje czułości.

Błysnął nóż wyciągnięty przez Mihawka. Zoro przełkną ślinę, ale nie pozwolił sobie na żadne oznaki słabości. Nogawka została rozcięta, a razem z nią cienki materiał bielizny.

Ojczym wtargnął w niego, śmiejąc się triumfująco, a spojrzenie pełne nienawiści, tylko pogłębiło jego zadowolenie.

Zoro zbierało się na wymioty. Znów dał się pieprzyć. Przed oczami stanął mu łagodny błękit, ale zamrugał szybko pozbywając się go z głowy. Nie teraz. Jeszcze nie.

-Nie starasz się, staruszku – wydyszał, między kolejnymi pchnięciami. Naprawdę miał ochotę uciec w ciemność, z daleka od obleśnego oddechu pożądania. Odgłos łamanej kości. Urywany krzyk i jego pragnienie się spełniło. Czerń przesłoniła wszystko.

Ze wspomnień wyrwał go odgłos otwieranych drzwi i delikatne kroki w przedpokoju. Jęknął w duchu. Dlaczego ich do cholery nie zamknął? Nie miał ochoty teraz go widzieć. Nie, kiedy przed oczami miał wykrzywioną szaleństwem twarz.

-Chyba nie sądzisz, że uda ci się uciec? - Korytarz przed salą rozpraw oświetlony był jedynie jarzeniówkami, w świetle których, twarz Mihawka wyglądała na żółtą, a oczy nabrały głębokiego koloru bursztynu i błyskały niebezpiecznie – przecież wiesz, że jesteś mój. Wrócisz do mnie. Mój, tylko mój – szept, który był doskonale słyszalny odbijał się w jego głowie, gdy patrzył na plecy ojczyma prowadzonego przed dwójkę policjantów.

„Mój, tylko mój”

-Zoro?

Wrócisz do mnie”

-Zoro?! - poczuł chłodną dłoń na policzku i przeniósł na niego swoje niewidzące spojrzenie. Niemalże zdziwił się nie dostrzegając charakterystycznej bródki i sokolich oczu. Przywołał na usta jego imię, ale ściśnięte gardło nie wydobyło żadnego dźwięku.  Pozwolił sobie zatopić się w zaniepokojonym głosie, w odpowiedzi jedynie wtulając twarz w jego zgrabne ręce.

-Wszystko w porządku? - zajęło mu chwilę nim uświadomił sobie, że Sanji pyta o rozprawę Mihawka. Kiwnął niepewnie głową.

Tak, był bezpieczny. Ojczym siedział w więzieniu, a on miał przed sobą te lazurowe, hipnotyzujące oczy, które obecnie połyskiwały niedowierzaniem.

„Wrócisz do mnie”

Drgnął. By uwolnić się od tego mdlącego wspomnienia, a także wymazać niepokój w błękicie przyciągnął go do siebie, muskając ustami. Sanji odpowiedział żywo, zachłannie rozwierając wargi i wpuszczając jego język do środka. Zamruczał cicho, gdy ręka Zoro  wślizgnęła się pod jego koszulę.

„Mój...jesteś mój”

„...ból walki o każdy łyk powietrza.”

Obraz przed oczami znów się wyostrzył i zobaczył swoją dłoń, gładzącą tors blondyna. Uśmiechnął się. A przynajmniej taką miał nadzieję...

„Odgłos łamanej kości. Urwany krzyk.”

„Mój, tylko mój.”

-Zoro? - dłoń muskająca jego nadgarstek.

„Zawsze będziesz...”

-Zoro, puść... - szept cichszy od tchnienia. Palce zaciskające się jak imadło.

„Jesteś popieprzony.... Nie bardziej niż ty.”

-...boli...

„Wrócisz do mnie”

Ból przyszedł z opóźnieniem. Zahipnotyzowany popatrzył na swoje nadgarstki skąpane w jego własnej krwi. Cztery długie zadrapania na wierzchu dłoni. Poszarpana skóra odsłaniała krwiste ślady. Przeniósł wzrok na niebieskie, oskarżycielskie spojrzenie. Patrzące na niego nieruchomo. Mętnie. Martwo. Drobna dłoń, do ostatniej chwili walcząca z niczego nieświadomym oprawcą delikatnie opadała z łóżka, wciąż nosząc na sobie ślady krwi pod paznokciami. Wiotka. Niesamowicie krucha.

-Sanji – jego imię stało się jedynie ochrypłym szeptem.

Odskoczył przerażony. Ciało poruszało się ciężko. Czuł się jakby każdy jego ruch był spowalniany. Kolana się pod nim ugięły, widząc szczupłe, mlecznobiałe uda, skąpane we krwi. Długie, sine ślady na szyi. Cienka stróżka śliny i krwi spływając z rozchylonych, woskowych warg.

-Nie – jęknął, zdając sobie sprawę, że to jego własne dzieło. Dotknął policzka blondyna. Obraz się rozmywał. Łzy spłynęły po policzkach, kryjąc się w złotych włosach, gdy wtulił w nie głowę, szlochając przeraźliwie. Jego nadzieja. Jego Sanji. Chłodny. Odległy, nawet jeśli na wyciągnięcie ręki. Mihawk ostatecznie wygrał. Miał go całego... dla siebie. Razem. Nierozerwalnie, w gorzkiej parodii związku. Z daleka od kojącego ciepła blondyna.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz