Tajemnice IV


Leżał w kompletnej ciemności, nie pozwalając słońcu na zakłócanie myśli, a grube zasłony, niczym strażnicy, chroniły go przed wścibstwem dnia. Pozwalał sobie na błogie lenistwo, ale musiał przyznać, że źle czuł się w tym domu, który teraz po raz pierwszy od dawna miał być tylko i wyłącznie jego własnością. Azylem. Nigdy tak o nim nie myślał. Zawsze było pełne napięcia oczekiwanie na powrót Mihawka, które przynosiło więcej szkód niż same jego czyny. Nie chciał czuć się obco w swoim domu, ale nie chciał też porzucać jedynego wspomnienia po matce. Potarł niecierpliwie czoło w postanowieniu, ze odwiedzi Kuinię i otrzyma, obiecany niegdyś, rum. Ale najwyraźniej ktoś miał inne plany i informował o tym łomocząc do drzwi.

Nawet jeśli podjął próbę zignorowania natręta to nie było to takie proste i głośne dźwięki odbijały się w jego głowie przyćmionej lekami. Prochy odejmowały trochę ćmiącemu bólowi w barku, ale skutecznie otumaniały. Stoczył się z łóżka planując długą i wymyślną śmierć listonoszowi, domokrążcom lub komukolwiek kto postanowił pojawić się pod jego drzwiami.

Otworzył drzwi z mordem w oczach i mentalną siekierą w dłoni, jednak zamiast wyżywać się na kamikadze odwiedzającym go tego poranka, zatrzasnął z hukiem drzwi.

-Otwórz, cholera! - krzykowi towarzyszyło głośne kopnięcie, jakby przybysz dał upust swoim emocjom na drewnie.

Westchnął przeciągle. Naprawdę nie miał na to ochoty. Nie czuł się na siłach stawić czoła jego szczerym oczom i ufnej naturze. Ile razy trzeba skrzywdzić by człowiek odszedł? Już dwa razy odcisnął swoje piętno na nim. Dwa razy było mu dane zobaczyć cień wypełniający i dominujący błękit tęczówek. O dwa razy za dużo.

Będąc w szpitalu nie mógł nic poradzić na jego ciągłe wizyty. Naturalnie najchętniej witałby go z uśmiechem na ustach i wdzięcznością, ale wiedział, ze nie może sobie na to pozwolić. Nawet jeśli palce same błądziły po sztywnej pościeli by pochwycić jedną z jego drobnych dłoni, to wzrok uparcie był wbity w sufit. Cisza przerywana była tylko podczas nagłych wtargnięć Kuini, kiedy to Zoro był ochrzaniany za wszystkie możliwe bóle tego świata i nie miało znaczenia, że leży przykuty do łóżka. To był jej sposób na radzenie sobie z emocjami. I był jej za to niezmiernie wdzięczny.

Mihawk siedział w zamknięciu, Kuinia wróciła do swojego dawnego „ja”, on powoli leczył rany i tylko jedna sprawa nie została wciąż rozwiązana, a teraz intensywnie dawała o sobie znać głośnymi przekleństwami. Zrezygnowany przejechał dłonią po twarzy i otworzył drzwi. Zamrugał, lekko oślepiony popołudniowym słońcem i opierając się o futrynę, zlustrował chłopaka wzrokiem. Złote włosy mieniły się w słońcu, oczy błyszczały determinacją, a dłonie były zaciśnięte w bojowym geście.

Zoro zaschło w gardle na ten widok. Nie wiedział dlaczego akurat ten chłopak tak zawładną jego sercem. Oczywiste było to, że był przystojny, ale to nie stanowiło odpowiedzi na pytanie. Zdecydowanie i czułość jakie biły z całej jego postaci zdawały się być tym czego Roronoa potrzebował. Czego zawsze mu brakowało w całej tej przemocy.

-Nie...

-...powinieneś był tutaj przychodzić – przerwał mu zniecierpliwiony blondyn – tak, wiem co chcesz powiedzieć. Ale mimo wszystko jestem.

-Wydajesz się być w walecznym nastroju – zauważył Zoro i na jego ustach zabłąkał się uśmiech.

-Mam dość twojego uciekania – warknął Sanji, a Zoro z zaskoczeniem zarejestrował że jego oczy są pełne błagalnej prośby i nie mają nic z oczekiwanej wściekłości.

Bez słowa otworzył szerzej drzwi, dając mu możliwość wejścia do środka. Zastanawiał się jak szybko zdąży pożałować swojej decyzji.

Poprowadził go w milczeniu do swojej sypialni i wskazał ręką łóżko, samemu opierając się o ścianę. Zapadła cisza podczas której obserwowali się uważnie. Sanji lekko zaciekawiony, ukradkiem rozglądał się po, niemalże ascetycznym, pokoju. Kilka książek wciśniętych w kąt, hantle, szafka z ubraniami i podwójne łóżko, zajmowały całą przestrzeń.

-Całkiem normalnie.

-Wybacz, że nie jestem świrem, wieszającym swoje ofiary na ścianach – prychnął Zoro.

Sanji zarumienił się, uświadamiając sobie, że wypowiedział swoje myśli na głos. Zreflektował się szybko, przypominając sobie cel wizyty.

-Nadal musisz udawać dupka?

-Nie udaję, po prostu nim jestem. - Chłopak wyszczerzył zęby w pogardliwym uśmiechu.

-Przyszedłem tu z przygotowaną mową, ale chyba ma mnie gdzieś bo nic nie pamiętam – mruknął blondyn, drapiąc się w zakłopotaniu po głowie – Kuinia dała mi twój adres – kontynuował nie doczekując się odzewu – słuchaj, nie znam cię. Tak naprawdę wolę kobiety – zaśmiał się cicho pod nosem – a nawet gdybym był gejem, to jesteś ostatnią osobą w której mógłbym się zakochać. Jesteś gburowaty, chłodny i zdystansowany, a mimo to... - wbił wzrok w swoje splecione palce, czerwieniąc się jeszcze bardziej – mimo to się zakochałem się w tym gburowatym człowieku i myślę, że być może tak miało być, więc nie mówię, że pisany nam jest piękny i romantyczny koniec, ani że za czterdzieści lat będziemy siedzieć razem w bujanym fotelu, ale pozwolisz mi wejść do swojego świata i się... – odchrząknął zażenowany – pokochać.

Sanji odważył się zerknąć na Zoro, ale jego nieprzenikniony wyraz twarzy, niewiele mu powiedział.

-Właśnie wygłosiłem najbardziej wstydliwą mowę w swoim życiu, mógłbyś chociaż odpowiedzieć.

Zielonowłosy z pewnym wahaniem i spychając w głąb podświadomości wszystkie głosy, krzyczące, że nie powinien tego robić, chwycił chłopaka za podbródek, unosząc go lekko do góry, sprawiając, ze ich usta zetknęły się w szorstkim, zachłannym, nieporadnym pocałunku.

Sanji zachłysnął się tym doznaniem. Zoro nie był delikatny, ale tez nie spodziewał się po nim tego. W zamian otrzymał coś czego pragnął najbardziej. Uczucie. Oddech chłopaka przyśpieszył, powieki opadły, a na twarz wstąpił lekki rumieniec. Sanji poczuł jak serce bije mu szybciej na ten widok i pozwolił by Zoro pogłębił pocałunek. Językiem musnął jego podniebienie, a po jego plecach przebiegł dreszcz. Roronoa zatopił dłoń w jego włosach, nie pozwalając mu się oddalić. Kurczowo zacisnął dłonie na jego koszulce, gdy Zielonowłosy przycisnął go do łóżka odrywając się od jego ust. Pogładził wierzchem dłoni blady policzek i starał zapanować nad oddechem.

-Sanji...

-Oh, zamknij się już -mruknął, nie mając ochoty wysłuchiwać kolejnych ostrzeżeń – jestem dużym chłopcem.

-Nie wątpię – Zoro uśmiechnął się półgębkiem – ale powinieneś...

-...wiedzieć, że teraz chce cię przelecieć. Super.

-Nie jesteś taki grzeczny – powiedział Roronoa opadając obok i opierając głowę na nadgarstku by móc mu się lepiej przyjrzeć.

-Nigdy nie twierdziłem, ze jestem – westchnął speszony jego wzrokiem. Zamrugał zaskoczony, gdy chłopak kciukiem obrysował zarys jego warg. Rozwarł je delikatnie, muskając jego dłoń na kształt pocałunku i zatapiając palce w soczyście zielonych włosach.

Zoro oparł czoło o jego ramię, wdychając zapach papierosów i czując, że senność która opuściła go już jakiś czas temu, postanowiła dać o sobie znać. Nie wiedział czy to z powodu spokoju, którym emanował blondyn, czy też od jego kojących ruchów, którymi gładził włosy, ale oczy zamykały mu się bezlitośnie.

Sanji z lekkim zdziwieniem i rozczuleniem ucałował zamknięte powieki, by następnie zwinąć się w kłębek i przytulony do boku Zoro wsłuchiwać się w jego spokojny oddech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz