Tajemnice III


Jęknął cicho, wystawiając głowę spod kołdry. Bolało go całe ciało i wciąż czuł mdłości po ostatnich kreatywnych wyczynach swojego ojczyma. Mimo to wstał z łóżka, napawając się spokojem i ciszą, jaka zapanowała w domu. Nareszcie był sam. Syknął lekko na swoje odbicie w lustrze. Nie łatwo będzie przywołać się do porządku. Sceptycznie zerknął na sine ugryzienie na szyi. Chyba nie rozstanie się z szalikiem przez najbliższe kilka dni.

Kolejne minuty sprawiły, że prawie udało mu się zatuszować wygląd jak po spotkaniu z ciężarówką... Sprawiał wrażenie potwornie wycieńczonego, ale nie było tak źle. Pośpiesznie wyszedł z domu, byleby jak najdalej od tego miejsca i wspomnień. Zachłysnął się zimnym, jesiennym powietrzem, którego nie dane mu było posmakować przez ostatni tydzień i chowając dłonie głęboko do kieszeni ruszył w stronę parku, który stanowił jego ulubioną drogę do szkoły.

- Zoro – drgnął. Pogrążony w myślach nawet jej nie zauważył. Siedziała na ławce z czapką naciągniętą na uszy, dwoma styropianowymi kubkami w dłoniach i z przerażeniem w oczach. Poczuł ciepło na jej widok. Zmarznięty, czerwony nos świadczył o tym, że już długo na niego czekała.

Uśmiechnął się ciepło, mimo że mięśnie twarzy oddaliły w zapomnienie takie ułożenie warg i uspokajająco położył jej dłoń na głowie. Siadł obok, unikając jej troskliwego spojrzenia. Jego siła kończyła się, gdy dziewczyna wkraczała w sferę, którą chował głęboko w duszy pod warstwą znudzenia i dystansu. Przyjął z wdzięcznością kubek z kawą, grzejąc skostniałe palce i pozwalając, by zapadła pełna zrozumienia cisza. Chwyciła go za rękę splatając razem ich dłonie. Jej drobna w rękawiczce, jego duża, drżąca i szorstka.

- Wyglądasz... - Zacięła się, jakby bojąc się własnych słów.

- Jak kupa gówna? - podrzucił. Mocniej zacisnęła palce i pociągnęła nosem.

- Czekałam każdego dnia... - Zirytowana wytarła spływające po policzkach łzy. – Co się stało?

- Chyba trochę go wkurzyłem – mruknął, uśmiechając się blado. - Nie rycz, proszę. Przecież wiesz, że nic mi nie zrobi.

- To nie jest nic – zaprotestowała cicho. – Jest gorzej niż zwykle – zamilkła, walcząc ze łzami. Nie chciała się rozklejać, miała stanowić dla niego oparcie, a płaczliwy głos nie wspierał perswazji. - Może zamieszkasz z nami, przecież...

- Już to przerabialiśmy – przerwał jej, bez cienia złości w głosie. – Jak jest wściekły to może dobrać się wam do dupy. - Uśmiechnął się krzywo, uśmiechem pozbawionym wesołości. – Przynajmniej w przenośni, bo obawiam się, że jego kręci tylko moja.

 

*

 

Zdyszany wpadł do klasy już grubo po dzwonku. Jogging w jego stanie nie był najlepszym wyjściem. Gdy stał w progu, spazmatycznie łapiąc powietrze, starał się zatuszować drżenie mięśni, dlatego z opóźnieniem zarejestrował, że para lazurowych tęczówek wpatruje się w niego intensywnie. Tych, o których starał się usilnie zapomnieć. Tych, o których wspomnienie spłynęło łzami upokorzenia, byleby wyrwać tamte chwile, bo moment szczęścia kosztował go wiele więcej niż lata pieszczot pięści. Był prawie wdzięczny nauczycielce, gdy zerwała ich kontakt wzrokowy i porzuciła prawienie kazania blondynowi, na rzecz wyżycia się na Zoro. Wdzięczność minęła równie szybko, co się pojawiła, gdy we dwóch zostali zaciągnięci do przeraźliwie wąskiej klitki w celu konserwacji sprzętu sportowego.

Zoro ulokował się przy półce jak najdalej od chłopaka i starał skupić na wykonywanej czynności. Mimo to czuł jego elektryzującą bliskość, słyszał spokojny oddech i wyczuwał łagodny zapach papierosów, na który do tej pory nie zwrócił uwagi. Być może tłumiła go woń tytoniu, którą sam emanował. Dziś nie dane mu było zapalić i w tym momencie poczuł naglącą potrzebę poddania się temu nałogowi.

- Nie było cię ostatnio. – Wzdrygnął się, mimo że szept, który dotarł do jego uszu był ledwo słyszalny. Przypomniał sobie o granej roli. Mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi. – Mam nadzieję, że to nie dlatego, że my... - urwał i Zoro mógł sobie niemalże wyobrazić jak zagryza wargę. Nie doczekawszy się odpowiedzi blondyn kontynuował. – Chcę tylko, żebyś wiedział, że nie mam ci tego za złe. To ja cię do tego przekonałem... - przerwał, widząc, że Zoro odwrócił się w jego stronę i przygląda mu się intensywnie.

Pochylił się nad nim. Drżącą ręką, pełen obaw, odgarnął mu grzywkę z czoła. Z bliska widział długie, jasne rzęsy, które muskały policzek za każdym razem gdy chłopak mrugał, chowając pod powiekami parę zdziwionych, upajająco niebieskich oczu. Miękkie, złote włosy przeplatał między palcami, starając się odrzucić kujący niepokój. Jasna skóra została przyozdobiona bladym rumieńcem, który wykwitł blondynowi na policzkach, gdy zorientował się do czego zmierza ta sytuacja. Rozchylił delikatnie wargi i Zoro owiał jego ciepły oddech. Roronoa bał się tego dotyku. Był inny i jego podświadomość krzyczała, że nie tak powinno być. Usilnie starał się ją zignorować i skupić na tych lazurowych oczach, które niosły zapowiedz wolności, jak bezkresne niebo... Tak odmienne od tych, które zwykł oglądać. Opuszkami palców musnął skórę na jego karku, wyczuwając pod palcami delikatne kręgi i doskonale zdając sobie sprawę z ich kruchości. Zadygotał, gdy chłopak zamknął oczy, stając się całkowicie bezbronnym. Zdał sobie sprawę, że przez pragnienie złożenia na kredowobiałych ustach pocałunku, przebija się inne, znacznie silniejsze... Dostrzegł jak bardzo jest popieprzony, jak bardzo może skrzywdzić to drobne ciało, które nie przywykło do przemocy, nie było naznaczone piętnem. Rzucił ostatnie spojrzenie na spokojną twarz blondyna i odwracając się na pięcie wyszedł z pomieszczenia.

 

*

 

Przetarł podpuchnięte oczy. Wydarzenia wczorajszego dnia nie chciały go opuścić nawet pod bezpieczną barierą z kołdry i senności. Nie wiedział dlaczego zdobył się na to wyznanie, ale nie spodziewał się odzewu, chciał to tylko z siebie wyrzucić. A on... On znów zabawił się jego kosztem. Nawet jeśli wydawało mu się, że dostrzegł dozę czułości w tych zielonych oczach... Wszystko to okazało się ułudą, a on po raz kolejny przegrał z własnymi uczuciami do osoby, która potrafiła doskonale obrócić wszystko przeciwko niemu.

- Musimy porozmawiać. – Kobieca sylwetka zastąpiła mu drogę, wzbudzając nieprzyjemny dreszcz spływający mu wzdłuż kręgosłupa.

- Nie musimy – zaprzeczył. – Już więcej nie mam zamiaru się do niego zbliżać. Bądź spokojna. Wczoraj był to jednorazowy wybryk.

Zauważył jak po jej twarzy przebiega grymas zaskoczenia i coś na kształt zrozumienia, po czym jej dłoń jak imadło zacisnęło się na jego nadgarstku, nie dając możliwości ucieczki.

Trafili na plac zabaw, gdzie niesprzyjająca pogoda powodowała, że jedynie wiatr wprawiał w ruch huśtawki. Dziewczyna usiadła bokiem na drewnianym koniu, a Sanji niechętnie przycupnął na grzybku, który zapewne miał pełnić rolę stolika. Zauważył, że w jej szczupłych palcach znajduje się papieros, którego przetaczała, wielokrotnie zgniatając filtr.

- Chcesz ognia? - zapytał usłużnie, by przerwać ciszę.

- Tak naprawdę nie palę – wytłumaczyła, nie podnosząc na niego wzroku. – Muszę ci wytłumaczyć kilka rzeczy – mruknęła, jakby starając się bardziej przekonać siebie niż blondyna.

- Tak, słyszałem, dlatego tu jestem – powiedział zirytowany. Zimny wiatr przedzierał się przez cienki materiał mundurka i sprawiał, że zaczynał mieć dreszcze.

- Okłamałam cię, prosił mnie o to – wyrzuciła z siebie jednym tchem, zdobywając się wreszcie, by zerknąć na chłopaka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była idealną woskową maską, jedynie niebieskie oczy pociemniały na jej słowa. Był zły. - Zoro nigdy... On nie bawił się twoimi uczuciami.

- Naprawdę? - wysyczał rozwścieczony. – Odniosłem zupełnie inne wrażenie. Pomyślmy… Na początku idzie ze mną do łóżka, tylko po to, by następnie mnie ignorować i udawać, że nie istnieję. Później próbuje mnie pocałować, ale ostatecznie zmienia zdanie... Ach, zapomniałbym, gdzieś jeszcze w trakcie wysyła ciebie, byś poinformowała mnie o jego seksualnych podbojach.

- On ma problem z emocjami – wyjaśniła.

- Och, doprawdy? Nie zauważyłbym! – W jego głosie było tyle jadu, że sam zdziwił się swoim zachowaniem względem dziewczyny.

Milczała chwilę, starannie rozrywając papierosa na strzępy, patrząc jak pod jej stopami znajdują się resztki tytoniu. Biła się z myślami. Najchętniej zachowałaby wszystko dla siebie. Wiedziała, że Zoro zabiłby, gdyby powiedziała Sanjiemu cokolwiek, ale nie mogła go zostawić samego, nie teraz. Gdy zawiał silniejszy wiatr rozwarła dłoń, pozwalając, by zabrał z jej dłoni pozostałości po filtrze. Palce wydawały się teraz takie puste pozbawione podkradzionego Zoro papierosa, jakby i tę namiastkę przyjaciela utraciła.

Widziała, że blondyn zbiera się do odejścia, więc drżącym głosem zaczęła swoją opowieść.

- Na tym placu zabaw poznałam Zoro. – Chłopak zamarł, jakby łaknąc opowieści. W końcu ciekawość zwyciężyła i ponownie opadł na swoje prowizoryczne siedzenie. – Był irytującym dzieciakiem, nie bawił się z innymi, tylko siedział posępny na huśtawce, głuchy na zaczepki moich braci. Pochodzę z licznej rodziny i w życiu nie widziałam takiej ekspresji na twarzy dziecka... Nigdy mi nic nie powiedział, był na to za dumny, nawet jako szczyl. Sama musiałam się domyślić, co nie było takie trudne, jak zaczęłam kojarzyć fakty. - Dostrzegła brak zrozumienia w lazurowych tęczówkach, więc wzdychając ciężko niemalże wypluła te słowa. – Zoro był... Jest gwałcony przez swojego ojczyma odkąd skończył siedem lat. - Widząc, że chłopak jest zbyt zszokowany, by jej przerwać, kontynuowała. – On nie umie żyć inaczej. Miłość ma dla niego inny wydźwięk niż dla ciebie czy dla mnie. Czuje, że nie ma prawa cię dotykać i boi się, że cię skrzywdzi, dlatego ucieka.

Zapadła cisza, przerywana jedynie cichym skrzypieniem zabawek, jakby plac płakał nad historią chłopca, który jeszcze niedawno chował się tutaj przed światem. Czekała cierpliwie, dając mu czas do przetrawienia tego wszystkiego i zbierając się w sobie, by wypowiedzieć tą najgorszą rzecz na głos.

- Gdzie jest Zoro? - zapytał cicho, jakby nareszcie rozumiejąc sytuację. – Normalnie nie zrobiłabyś nic wbrew jego woli, prawda?

Uśmiechnęła się blado, wdzięczna za jego zrozumienie.

- Leży nieprzytomny w szpitalu. Lekarze nie wiedzą czy się obudzi, możliwe...

- Więc chodźmy – przerwał jej, wstając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz