Jego ojczym Mihawk był policjantem. Dla
Zoro powiewało to ironią, ale rozsądnie milczał. Zwłaszcza, że mężczyzna, dumny
ze swojego zawodu, stale nosił przy sobie ukochanego Colta, a wypolerowaną
odznakę kładł w widocznym miejscu. Cała jego postawa, sztywno wyprostowane
plecy, nieprzenikniona twarz i jastrzębie oczy, sprawiała, że ludzie czuli do
niego respekt i usłużnie usuwali mu się z drogi.
Zoro mętnym wzrokiem patrzył na swojego
ojczyma, siedzącego po przeciwnej stronie stołu i opowiadającego coś z
przejęciem. Coś co gówno go obchodziło i zapewne tyle samo było warte.
- Skończmy to pieprzenie – powiedział,
upuszczając z brzękiem widelec na talerz i prowokacyjnie odchylił się na
krześle. – Nie, może lepiej powinienem powiedzieć: zacznijmy się już pieprzyć.
Nikogo nie ma, nie musisz grać w swoje kurtuazyjne gierki.
Uśmiechał się krzywo, irytująco, chciał
wrócić do tej codzienności, do tego bólu i upokorzenia. Musiał zapomnieć o
odkupieniu. Za długo wiódł życie w ciemności i zgniliźnie, by teraz
funkcjonować wśród ludzi, by tworzyć zależności, które niszczą charaktery.
Potrzebował tego... Potrzebował wyryć to w sobie za każdym kolejnym pchnięciem.
Jest zbrukany. Jest jego własnością. Złączony oddechem śmierci i odorem seksu
nie potrafił funkcjonować w zwykłych ludzkich normach. Nienawidził tego i
kochał zarazem. Brzydził go mężczyzna i jego zachłanne ręce na swoim ciele,
jego usta, które wpijały się w ciało, ale tylko wtedy miał poczucie własnej
tożsamości, tylko w tych chwilach był pewien swoich uczuć. Nienawiści. Tak, ale
przyjmował ją jako pewnik, jedyny punkt zaczepienia w chaosie.
Rozwiązał krawat i rzucił go wyzywająco w
mężczyznę. Widział, że jest wkurwiony. Furia wrzała w jego oczach. Nie
tolerował, gdy coś działo się inaczej niż tego chciał. Zoro doskonale zdawał
sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że Mihawk go pragnie. Prawie nie
drgnął, gdy ojczym wstał i niezwykle powoli obszedł stół. Zerknął na niego z
kpiącym uśmiechem i już po chwili jedno szarpnięcie sprawiło iż jego głowa z
głośnym hukiem zderzyła się ze stołem. Automatycznie oblizał szkarłatną ciesz
spływającą z ust i wyszczerzył zęby w krwawym uśmiechu. Rozkoszował się jego
wściekłością. Błagał w duchu by pieprzył go długo i boleśnie, by wyrwał z jego
duszy obraz niewinnych niebieskich oczu i zmierzwionych włosów w kolorze
złota... Słońca. On żyjący w mroku nie może pożądać słońca.
Mihawk szarpnął go za włosy i w
akompaniamencie cichych jęków, zaciągnął go do sypialni. Nie mógł się
powstrzymać od wspomnień, gdy Mihawk po raz pierwszy zaczął go dotykać,
szepcząc słodkie słowa, mające na celu upojenie go. Zoro wiedział, że tak nie
powinno być, gdy usta mężczyzny układały słowa opiewające jego urodę. Śmiał się
w głos za określenie go „aniołem”. Tak, nigdy nie był naiwny i brutalność,
która przyszła w zamian za kłamliwe słówka znacznie bardziej do niego
przemawiała. Była prawdziwa i żywa. Bolesna, oczywiście, ale przynajmniej czuł,
że jest elementem tego dorosłego świata. Nie był traktowany jak dziecko, co w
zaistniałej sytuacji, gdzie i tak jego sprzeciwy na nic się zdawały, bardzo mu
odpowiadało. Gdy dorósł zwykł naśmiewać się ze swojego ojczyma i jego
nieporadnych prób uwiedzenia, szepcząc pod nosem wierszyk o aniele z wyrwanymi
skrzydłami. To był jego idealny sposób na wytrącenie go z równowagi. Zawsze
taki był, chętny na brak czułości. Ból maskował wewnętrzną gorycz i w tym
zestawieniu niemalże go pożądał. Bywało, że krew go uspokajała i przynosiła
ukojenie. Dzięki niej mógł udawać, że dusza nie płacze, a serce nie krwawi, bo
przecież już wystarczająco ucierpiał. Obecnie przerażała go jego dziecięca
naiwność, ale wiele pozostało niezmienne, jak chęć agresji i celowe droczenie
się z mężczyzną. Podśpiewywał swoim łamiącym się, zachrypniętym głosem. Śpiewał
wierszyk o upadłym aniele. Niewinnym, który stracił czystość, brutalnie mu
odebraną.
Chodź
do mnie mój aniele,
Wezmę
tak niewiele.
Rozłóż
nogi, podaj ręce,
Bo
ci zaraz łeb ukręcę.
Mihawk bez najmniejszego wysiłku cisnął go
na łóżko. Uśmiechał się lubieżnie, zdzierając z niego ubranie. Nie czekając
wyciągnął pasek ze spodni i rozpiął rozporek. Ponowne szarpnięcie za włosy i
Zoro doskonale wiedział, czego oczekuje mężczyzna.
- Wal się – wysyczał. Szybkie smagnięcie
paskiem pozostawiło czerwoną pręgę na jego plecach. Nie pozwolił sobie na jęk,
drgnął jedynie nieznacznie i wykrzywił usta w prowokującym uśmiechu. Palce
ojczyma rozwarły mu usta, w które natychmiast wdarł się penis.
- Nie próbuj gryźć – warknął ostrzegawczo i
zrobił kolejne pręgi na jego plecach. Zaczął poruszać się we wnętrzu jego ust.
Uwielbiał to. Chłopak już dawno przyzwyczaił się do brutalnego seksu, ale nigdy
nie chciał brać go do ust, a przecież o to w tym wszystkim chodziło, by robił
coś wbrew swojej woli. Nie widząc reakcji na krwawe ślady na plecach, zmienił
ułożenie paska w dłoni i kilkakrotnie uderzył sprzączką, rozcinając skórę. Krew
leniwie spływała mu po plecach. Zoro wydał zduszony okrzyk, w tym samym czasie
jego usta zostały zalane spermą. Zakrztusił się, wypluwając wszystko na
pościel. Mihawk zmarszczył brwi i obrócił go tyłem do siebie, z zadowoleniem
robiąc chłopakowi profilaktyczną, skórzaną obrożę. Zoro poczuł, jak twardy
członek wdziera się w jego wnętrze. Zacisnął zęby, by nie krzyknąć, nie
zamierzał dawać mu tej satysfakcji. - Wiesz, że gdy tak robię… – Zacisnął pas
na jego szyi. – Stajesz się bardzo ciasny? Lubię to uczucie – wymruczał z
radością.
W odpowiedzi uzyskał jedynie charczenie.
Rozluźnił uścisk. Nie miał zamiaru pozwolić mu odpłynąć. Nieprzytomna zabawka
nie przyda mu się na nic. Przyśpieszył, łapiąc za penisa chłopaka i mocno
zaciskając na nim pięć palców. Zoro poczuł krew w ustach, gdy zagryzł wargę.
Ostry spazm bólu rozlał mu się po ciele. Doskonale czuł jak z każdym pchnięciem
jego ciało protestuje. Zaczynał tracić przytomność. Zatapiał się w mroku,
czując jak ciemność przywiera do jego ciała i więzi je. Jest to tak znane
uczucie, że niemalże pożądane. Przyjął je z otwartymi ramionami, niczym starego
przyjaciela, gdy gęsta ciesz rozlała się w jego odbycie.
Poczuł jak zwiotczały już członek wysuwa
się z niego i z ulgą wypuścił gromadzone w płucach powietrze, opuszczając głowę
na klatkę piersiową. Szybkie szarpnięcie za włosy przywróciło mu czujność. Do
jego wnętrza wdarł się twardy, zimny przedmiot. Krzykną krótko z przestrachem.
Ból rozrywał go od środka. Miał świadomość czym zabawia się Mihawk, ale bał się
dopuścić do siebie tej myśli.
- Wiesz co to jest? - mruknął z
lubieżnością mężczyzna. – Ach... Wiesz – stwierdził, słysząc urywane dyszenie.
– Jak myślisz, naładowany?
Poruszył pistoletem jeszcze bardziej
rozszerzając ścianki odbytu chłopaka, co zostało ukoronowane zduszonym
okrzykiem bólu. Z satysfakcją na ustach okręcał broń i zanurzył ją aż po
rękojeść, delektując się jękami cierpienia.
Syknął, gdy głośny dźwięk telefonu przerwał
mu zabawę. Wymruczał kilka słów do słuchawki i z głośnym prychnięciem wyjął
pistolet. Zoro serce zabiło szybciej, gdy mężczyzna zbliżył się do jego twarzy
i przejechał nim po linii jego szczęki.
- Będziesz tęsknił? - Uśmiechnął się
półgębkiem na widok jego hardych oczu. – Tyle lat i wiecznie nie złamany, ale
nie martw się, czekaj grzecznie aż wrócę. – Złożył na jego ustach zachłanny
pocałunek, następnie wytarł Colta skrawkiem prześcieradła i schował z powrotem
do kabury. Wychodząc pośpiesznie, rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
Słysząc głośne trzaśnięcie drzwiami mógł
sobie pozwolić na dreszcze obrzydzenia. Zagryzł zęby na poduszce, dusząc krzyk
bezsilności. Teraz wiedział, że istniały granice, których wolał nie
przekraczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz