Otwiera
oczy, jednak ciemność nie znika, nabiera jedynie różnych odmian szarości, które
słabo przebijają się przez czerń. Czuje ból w całym ciele. Przyjmuje go z
radością. Wie, że żyje. Jeszcze raz udało mu się uwolnić z pęt tak kuszącej,
spokojnej i ciepłej śmierci. Próbuje się podnieść, ale osłabione, drżące
mięśnie nie są w stanie utrzymać jego ciężaru. Leży z policzkiem przyciśniętym
do zimnego betonu i czeka. Nasłuchuje cichych, stanowczych kroków, na schodach
skrytych za cienkimi, drewnianymi drzwiami. Kroków przeobrażających krótkie
chwile przytomności w niekończący się ogień trawiący jego ciało.
Nie wie, jak
długo jest niewolnikiem tych lazurowych tęczówek, skrytych za szkłami okularów.
Ofiarą oczu, w których szaleństwo i finezja dominują błękit, które już dawno
zatraciły się w chorej fascynacji cierpieniem.
Drga,
słysząc swojego oprawcę, a kajdany na nadgarstkach dzwonią smętnie. Zbędny
dodatek. Nie ma siły na ucieczkę i on też o tym wie. Co dzień zakuwał go na
nowo dla własnej satysfakcji i poczucia wyższości, widzi to w jego ruchach i w
pełnym pogardy uśmiechu. Jest pewny swojej wygranej.
Mężczyzna
wchodzi do środka, a pomieszczenie wypełnia się mdłym blaskiem starej żarówki.
Chce coś
powiedzieć, ale spomiędzy popękanych warg wydobywa się jedynie ciche
westchnienie. Tak jest zawsze. Gardło zdarte od krzyku, nie potrafi poskładać
słów w błaganie.
Nie reaguje,
gdy czarne, eleganckie buty znajdują się przed jego twarzą. Pozwala się unieść
niczym szmacianą lalkę i bezwiednie poddaje się mężczyźnie.
Wyciąga
zakrwawioną, drżącą dłoń, na której nie ostał się ani jeden paznokieć. Gładzi
mężczyznę po policzku, zostawiając czerwone ślady, naznaczając go swoim
cierpieniem. Próbuje się uśmiechnąć, ale usta nie współpracują, wargi już dawno
zapomniały o posłuszeństwie.
- Tęskniłem
– chrypi, ledwo słyszalnie, ale delikatny błysk zaskoczenia w niebieskich
tęczówkach, daje mu nadzieje, że został zrozumiany.
Doskonale
zdaje sobie sprawę, że nie wytrzyma kolejnych tygodni, oddalania od siebie
rzeczywistości i zatracania się, w coraz to bardziej mętnych, wyobrażeniach.
Zostaje
posadzony na solidnym, drewnianym krześle, noszącym ślady jego krwi. Gdy
kajdany, będące iście kuriozalnym dodatkiem, więżą jego ręce, pochyla się w stronę oprawcy, opierając czoło
na ciemnym materiale dobrej jakości koszuli.
- Po co nam
to? – głos drży ze strachu, ale udaje mu się skryć lęk pod kurtyną fałszywej
fascynacji – przecież wiesz, że nie ucieknę. Nie mogę się doczekać naszej małej
zabawy.
Ledwo
dostrzegalna chwila zawahania przeradza się w donośny śmiech, który odbija się
od nagich ścian piwnicy i wraca do nich ze zdwojoną siłą. Mężczyzna łapie go za
włosy. Brutalne szarpnięcie sprawia, że znów patrzą sobie w oczy. W jego nie
widzi nic poza szaleństwem i czymś na kształt pożądania. A jego własne płoną
determinacją.
- Pachniesz
desperacją – ciepły oddech owiewa jego twarz i czuje dreszcze obrzydzenia, gdy
zgrabne, idealnie wypielęgnowane paznokcie blondyna znaczą zadrapaniami szyję w
miejscu tętnicy. Mężczyzna nie podejmuje jego gry.
Zagryza
zęby, widząc cienkie ostrze, idealne do żłobienia nacięć na skórze. Hardo, nie
spuszcza wzroku z łagodnej twarzy oprawcy, gdy zgrabna, jasna dłoń przykłada
nóż do jego gardła. Chłodny metal dotyka skóry, rozcinając ją delikatnie i z
pełną finezją, przesuwa się wzdłuż obojczyka, aż po jego prawą brodawkę, by tam
płynnie zanurzyć się w mięśniu. Gorąca
krew, tryska obficie, otulając dłoń mężczyzny i spływając po wychudzonym torsie
ofiary.
Zduszony
krzyk wyrywa się z spomiędzy zaciśniętych warg, wywołując dźwięczny śmiech
mężczyzny.
- Powinieneś
tylko jęczeć – mówi z satysfakcją i przekręca ostrze, wywołując dziki wrzask
zranionego zwierzęcia.
Czuje skurcz
w żołądku. Nie wymiotuje.
- Mogę ci
pokazać inne przyjemne sposoby na jęki – wydusza, spazmatycznie łapiąc
powietrze – ta zabawa zaczyna mnie nudzić.
- Doprawdy?
– cichy, uprzejmy i delikatnie rozbawiony głos, nie daje mu nadziei na zmianę.
Ostrze wysuwa się powoli, błyszcząc dumnie szkarłatem i pozostawiając po sobie
krwawy ślad zmierza do linii jego dżinsów
– też mogę ci wiele pokazać.
Kajdany
opadają z brzękiem na podłogę. Pozbawiony ich osuwa się na podłogę.
Mężczyzna
cmoka niezadowolony i unosi go z zadziwiającą lekkością.
*
- Wyglądasz
prawie, jak człowiek – słyszy i nie może pozbyć się wrażenia, że w jego głosie
pobrzmiewa rozczarowanie. Przygląda się sobie w lustrze i jedyne co dostrzega
to wąskie blizny zdobiące klatkę piersiową oraz przydługie, matowo-rdzawe
kosmyki, zasłaniające zapadnięte oczy, czujne niczym u zwierzęcia.
Napotyka
jego aroganckie spojrzenie i wykrzywia pogardliwie wargi, odwracając się w
stronę mężczyzny.
- Szukają
mnie, prawda? – dotyka gładkiego policzka, palcami, owiniętymi w bandaże i z
wyuczoną czułością gładzi linię jego szczęki –
trzeba pomyśleć nad zmianą wyglądu.
*
Z
rozbawieniem przygładza jasne kosmyki, z pewną nostalgią wspominając ich
niedawny szkarłat i narzuca szlafrok na wciąż wilgotne ciało. Wchodząc do
sypialni widzi jego władcze, pełne pożądania spojrzenie. Wygina usta w
uśmiechu. Fałszywym, jednak już dawno nie umie tego stwierdzić, zatracając się
w ich drobnej grze, gdzie wszystko jest kłamstwem. Umowna, chwiejna granica
między własnymi pragnieniami, a jego żądaniami. Bose stopy skrywają się w
puszystym dywanie, gdy z gracją kota zbliża się do łóżka. Z cichym pomrukiem
zadowolenia siada mężczyźnie na biodrach i przyjmuje jego szorstką dłoń na
swoim udzie.
Seks nie
jest łagodny, nie rozbudza jego pożądania. Jest dziki, gwałtowny. Daje dojść do
głosu pierwotnym instynktom.
Ból związany
z połączeniem ich ciał, to jedynie namiastka tego, z którym przyszło mu się
mierzyć. Zaciska dłonie na gładkich ramionach i wije się prosząc o więcej.
Krok po
kroku, spokojnie, systematycznie, wszystko jest jedynie elementem jego drobnej
gry.
Widzi
paradoksalnie piękną twarz mężczyzny i na moment traci swą maskę. Ze złością
przygryza wargę, poruszając się gwałtownie. Ból odgania niepożądane uczucia.
Znów pozwala władać iluzji.
Wpatruje się łagodną szarość poranka. Nie może spać, nieprzyzwyczajony
do miękkości pościeli i do ciepła drugiego ciała.
Mógłby
uciec. Zdaje sobie z tego sprawę, słysząc jego ciężki oddech. Dłoń delikatnie
zaciśnięta na jego palcach nie stanowi przeszkody.
Nawet przez
chwilę nie bierze tego pod uwagę. To zbyt proste. Zbyt banalne. Zbyt szybkie.
Odwraca głowę, pozwalając by kilka jasnych kosmyków połaskotało go w nos.
Pozwala sobie na jedyny szczery uśmiech od kilkunastu miesięcy. Koślawy.
Drapieżny. Wygłodniały.
Nie,
ucieczka byłaby zdecydowanie nieodpowiednia.
Mężczyzna
musi cierpieć.
Musi kochać.
Musi
pożądać.
Uśmiech z
jego twarzy zostaje wymazany, gdy tylko uświadamia sobie czym jest to ciepło
towarzyszące uczuciu, rozlewającemu się w jego klatce piersiowej. Tłumi je z
dziką satysfakcją, ukrywając przerażenie.
Mężczyzna go
intryguje, jednak nie może sobie pozwolić na nic poza niewielką dozą
fascynacji.
Przymyka
powieki. Z ciemności wyłania się obraz. Dobrze zbudowane ciało blondyna, tak
idealne, a tak zbrukane. Jasne włosy, pozlepiane gęstą, szkarłatną krwią.
Niebieskie oczy wypełnione zagubieniem.
Niechciane
ciepło znika, jednak wciąż czai się, jakby czekając by powrócić w chwilach
słabości.
*
Budzi się z
głową zdecydowanie zbyt ciężką, by można to zrzucić na karb wczorajszej lampki
wina. Sennie zaciska powieki, a gdy znów je rozwiera widzi rozbawione, iskrzące
spojrzenie.
- Chodź -
czuje uciska na nadgarstku i pozwala się poprowadzić. Krzywi się w
niezadowoleniu, gdy bose stopy natrafiają na zimne, betonowe schody. Doskonale
wie, gdzie idą. Nawet jeśli ostatnie miesiące wypełnione są usilnymi próbami
ignorowania tego pomieszczenia i cienkich, drewnianych drzwi, to sam ten fakt,
nie wystarcza, by się ich pozbyć z domu. Jakby uparcie tam były, by przypominać
mu, że tak jak przybył zza nich, tak równie dobrze może tam wrócić.
Irracjonalny strach ściska mu gardło. Wie, że jest inaczej. Skoro mężczyzna
zadał sobie dość trudu, by go uśpić, to nie czekałby na przebudzenie, by znów
uwięzić go wśród strachów przeszłości.
- Uznaj to
za prezent świąteczny – słyszy wesoły głos, nim światło rozjaśnia mrok
pomieszczenia.
Mruga
zaskoczony, rejestrując, że to, co początkowo wziął za projekcie własnych
lęków, w rzeczywistości jest nieprzytomnym chłopakiem przykutym do ściany.
Pierwotnie daje mu nie więcej niż jedenaście lat, ale podchodząc bliżej, widzi
już pierwsze ślady zarostu na zapadniętych policzkach.
Spogląda na
mężczyznę z rozbawieniem kryjącym się w kącikach ust. Z rozbawieniem, które nie
ma nic wspólnego z faktem, że trawnik usiany jest kwitnącą koniczyną, nie zaś
przykryty zalegającym śniegiem.
- Muszę
przyznać, że twój gust jest dość... ekstrawagancki – parska z lekkim
lekceważeniem – jego też zgarnąłeś z tego miejsca? – ostatnie słowa z trudem
przechodzą mu przez gardło, więc chrząka zirytowany. Zdaje sobie sprawę, czym
jest bezbronne ciało. Testem. Próbą, sprawdzeniem szczerości jego słów. Na
darmo. Doskonale wie, że blondyn nigdy nie miał intencji, by mu zaufać. Tak
samo, jak wie, że sam nie cofnie się przed skrzywdzeniem chłopaka. Wszystko
jest niczym więcej, jak ich drobną grą. Próbą charakterów, a on zamierzał ją
wygrać.
- Mmmmm –
mruczy, jakby w potwierdzeniu – czy to
nie idealne? Teraz będzie tylko twój.
Odnajduje
jego dłoń, bezwiednie zaciskając palce w pozornej formie pieszczoty.
- Pobawimy
się razem? – dba o to, by uśmiech przesłonił drżące wargi.
*
- Chcesz
wyjść coś zjeść? – pyta, wycierając ostatnie plamy krwi z bladej twarzy i
spoglądając na mężczyznę, który z gracją rozpina guziki, niegdyś śnieżnobiałej,
koszuli.
Widzi, jak unosi
na niego swoje rozbawione spojrzenie. Wesołe iskierki stanowią pociągający
kontrast do zbrukanej, zakrwawionej odzieży, którą właśnie zrzuca na podłogę.
- Czyżby
nasze zabawy sprawiały, że stajesz się głodny? – śmieje się dźwięcznie i
poprawiając okulary, zaczepnie przywołuje go gestem. Podchodząc, widzi
pożądanie i coś na kształt wypracowanej, nieszczerej czułości. Uśmiecha się,
zarzucając szczupłe ramiona na szyję mężczyzny i popycha go na kanapę, okrakiem
siadając na zgrabnych udach.
Serce
zaczyna mu bić szybciej, gdy uświadamia sobie, że ma przed sobą swojego
niedawnego oprawcę. Chce zabić. Pragnie widzieć, jak te pozornie niewinne
tęczówki, stają się puste, a zostają okradzione ze swojego zwyczajowego
uśmiechu i układają się w wyrazie zaskoczenia.
Tymczasem
rozwiera wargi zapraszając mężczyznę do pogłębienia pocałunku. Taka bliskość
zdarza im się coraz częściej i zaczyna go to niepokoić , jednak wątpliwości
przykrywa kolejnymi zapewnieniami o rychłym zakończeniu tej farsy.
Czuje jego
ciepłe dłonie, wślizgujące się pod cienki materiał koszulki i wzdycha
niekontrolowanie, ignorując głos, który natrętnie przypomina mu o wcześniejszym
postanowieniu. Sięga do paska przy spodniach partnera i rejestruje, że
niebieskie oczy wpatrują się weń z wyższością i pogardą. Uśmiecha się,
pokazując zęby, gdzie jeden z nich jest wyszczerbiony – pamiątka po rękojeści
noża, dzierżonego przez blondyna. Ponownie wpija się zachłanne usta mężczyzny,
dłonią przeczesując jasne kosmyki. Wdycha znajomy zapach jego ciała, przez który
przebija się woń krwi. Silna, pociągająca, przyprawiająca o szybsze bicie
serca. Daje się jej pochłonąć. Mruczy z rozkoszą, gdy ciepłe dłonie, przesuwają
się po jego plecach i zaciskają na pośladkach. Patrzy głęboko w lazurowe
tęczówki, które sprawiają, że zagryza dolną wargę i uśmiecha się przepraszająco
na ułamek sekundy. Zbyt krótko, by uchwyciło to ludzkie oko. Ponownie więzi
jego wargi w pełnym pożądania pocałunku
i po omacku sięga do stolika, na którym od zawsze znajduje się telefon,
mały, biały, już prawie zapomniany w czasach komórek, notesik, z pośpiesznie
nabazgraną wiadomością i brzytwa, która wciąż nosi na sobie ślady krwi.
- Wiesz,
chyba cię kocham – mamrocze, odrywając się od niego i kładąc, koślawą,
naznaczoną bliznami dłoń na jego policzku. I nim zdziwienie znika z jasnych
oczu, podrzyna mu gardło, zaskoczony precyzją cięcia. Nie zawahał się. Ręka
idealnie odnalazła odpowiednie miejsce, przecinając cienką skórę. Ciepła krew
obryzguje mu koszulkę, ale nie zwraca na to uwagi, wciąż przytrzymując głowę
mężczyzny, zafascynowany życiem ulatującym z jego pięknych oczu. Ich głęboki
lazur, powoli matowieje i staje się jedynie namiastką tego, czym się tak
zauroczył. Czuje, jak dłoń zaczyna mu drżeć, a gdy ześlizguje się z jego kolan,
okazuje się, że nie tylko dłoń, ale i całe ciało poddaje się spazmom. Musi
asekurować się oparciem kanapy i przez chwilę stoi, łapczywie łapiąc powietrze.
Gdy nogi są w stanie utrzymać ciężar jego ciała, powoli zmierza w stronę
piwnicy, posiłkując się ścianą, a nim dociera do pomieszczenia ich ofiary, już
całkowicie odzyskuje spokój.
Mdłe światło
rozjaśnia czerń pomieszczenia. Widzi drobne ciało, zwinięte pod ścianą pokoju.
Kajdany brzęczą znajomo, wywołując nostalgię. Dostrzega przerażenie dzieciaka.
Schodząc tu, przerywa codzienny rytuał. Przez chwilę jest mu żal chłopaka,
który żyje nadzieją, na krótkie, chwilowe odroczenie cierpienia. Przykuca przy
jego wychudzonym ciele, mocniej zaciskając palce na rączce brzytwy.
- Już w
porządku – szepcze, pomagając mu się podnieść do siadu. Anemiczna, wymizerniała
klatka piersiowa opiera się o ścianę. Oczy, które w jego zapadniętej twarzy
zdają się być nienaturalnie duże, patrzą na niego z trwogą. Dwa szmaragdy,
które jako jedyne znają jego prawdziwy wygląd. – On już nie przyjdzie – mówi i
nim słowa rozbrzmiewają w pomieszczeniu, dwa szybkie ruchy dłoni, wydobywają
ochrypły krzyk z drobnego ciała. Szmaragdy zostają spowite purpurą. Pozwala
sobie na blady uśmiech i chowa ostrze do kieszeni.
*
Beznamiętnym
wzrokiem spogląda na ulicę, na której nieprzerwanie od dobrych kilku minut
pojawiają się kolejne radiowozy. Przygląda się im z drobnym odcieniem ulgi, ale
bez żadnych większych uczuć, jakby to, co się dzieje, nie dotyczyło jego osoby.
Przez moment zdaje się nie rozumieć, jednak gdy obok policjantów w mundurach
dostrzega, roztrzęsioną, szczupłą sylwetkę, przez jego ciało przebiega najpierw
fala zdziwienia, a potem ulgi. Głowa chłopaka obwiązana bandażem, zasłaniającym
jedno oko, chwieje się niebezpiecznie. A więc, cięcie nie było tak precyzyjne
jak myślał. Dobrze, bardzo dobrze, ktoś to musiał zakończyć. Nim policji udaje
się sforsować białe frontowe drzwi, sięga do szafki nocnej i z szuflady wyciąga
tą samą brzytwę, którą okaleczył chłopaka i którą zabił jedynego mężczyznę,
będącego wzbudzić w nim żywsze uczucia. Już słyszy ciężkie buty na schodach
wyłożonych beżowym, miękkim dywanem. Głuchemu dudnieniu towarzyszy szelest
ubrań i stukanie, którego początkowo nie rozpoznaje, a później stwierdza, że
równie dobrze, to może być dźwięk kabury. Nieistotne. Pozwala sobie na krótką
refleksję, gdy widzi własne, spokojne spojrzenie w ostrzu brzytwy, ale nie
wacha się. Gdy grupa stróżów prawa wyważa drzwi i wpada do pomieszczenia, w
jasnych barwach i łagodnym zapachu białej herbaty, wita ich z uśmiechem.
Bladym, nieruchomym i pustym.